Dawno się nie udzielałam, tak wiem i żałuję. Ale nic straconego. Zaczynam, jak widać, nowe opowiadanie, ale tym razem w pojedynkę. Będzie strasznie smętne, ale postaram się was nie wpędzić w depresję XD Bohaterka jest dziwna, ma straszne wahania nastrojów i nie zdziwię się jak nie ogarniecie co jej leży na sercu. Dziękuję moim starym, wiernym czytelniczkom i, nie przedłużając, zapraszam na prolog. A. Do tej historii przyłożę się bardziej niż do Wiem co jem..., więc nie bójcie się XD Kocham was wszystkie.
~Draconis
-----------------------
Tęsknota. Całe moje życie składa się tylko i wyłącznie z
niej. Gdy, czasem, opuszczała mnie by ustąpić miejsca nagłej fali miłości czy
radości to nigdy na długo. Za każdym razem, gdy myślałam, że wreszcie się jej
pozbyłam to ona atakowała ze zdwojoną siłą rujnując mój pieczołowicie
odbudowywany świat. Siadałam wtedy w kącie, dzierżąc papierosa w drżących
dłoniach i cierpliwie przyjmowałam razy, co jakiś czas przygryzając wargę i
ocierając zapuchnięte od płaczu oczy, wierząc, że moje męki nie potrwają za długo
i kiedyś za chmur wyjdzie słońce, sprawiając, że wreszcie zacznę być
szczęśliwa. Tak. Pomimo tego wszystkiego, co mnie spotkało, nigdy nie straciłam
nadziei. Nawet, gdy szalałam w bezsilnej furii, gdy waliłam pięściami w ściany
i darłam się, że Boga nie ma, a jak jest to ma mnie w dupie. Gdy godzinami
ślęczałam przy oknie obgryzając palce do krwi i czekałam aż, chociaż w oddali,
pojawi się ta znajoma sylwetka. Nawet, gdy szłam, jako jeszcze nie kobieta, a
już nie dziewczynka, w kondukcie żałobnym, blada, zbolała, patrząca na wszystko
wielkimi oczami zaszczutego zwierzęcia, błagając, zaklinając bym to ja była w
trumnie, by to mój koszmar się skończył. Nigdy. Nigdy nie przestałam wierzyć i
ufać, że będzie lepiej. Mimo wszystko. Nadzieja zawsze czaiła się za rogiem by,
w odpowiednim momencie, wyjść i wesprzeć mnie w każdej sytuacji. Jestem jej za
to wdzięczna, bo tylko ona była ze mną, gdy jej najbardziej potrzebowałam. Na
te 32 lat, które przeżyłam to aż za często.
Nigdy nie było mi łatwo. Tak właściwie to moje dzieciństwo skończyło się wraz ze śmiercią mojego ojca. Miałam wtedy nie więcej niż 12 lat. Jedni powiedzą, że to nie tak mało, ale ja czułam się wtedy jeszcze dzieckiem. Beztroskim szkrabem, pałętającym się po mieście i okolicznych lasach. Tata od zawsze był dla mnie autorytetem, świata poza nim nie widziałam. Za każdym razem, gdy przyjeżdżał, a często tego nie robił, to nie odstępowałam go na krok i prosiłam by mi coś opowiedział. A on wtedy śmiał się szczerze i targał mnie po głowie powtarzając, że jestem jego mała biedroneczką. I opowiadał. O demonstracjach, o życiu, o Bogu, o hipisach… O wszystkim i o niczym, w zależności od tego, na co miał w danym momencie ochotę. Zresztą temat nie był ważny. Dla mnie liczyło się to, że on jest ze mną i mogę słuchać jego głosu. Gdy dowiedziałam się, ze nie żyje to właśnie to mnie najbardziej ubodło. Że już więcej go nie usłyszę. Ja słuchałam zauroczona, z wypiekami na twarzy i powtarzałam w myślach, że kiedyś będę taka jak on. Wolna, zaangażowana w coś wielkiego i po prostu szczęśliwa. Nie wyszło. Oczywiście. Wierzyłam, że to, co robi tata było słuszne i po prostu chciałam, naprawdę pragnęłam, z całego serca, mu kiedyś dorównać. Oczami wyobraźni już widziałam siebie, jako polityka, myśliciela czy pustelnika. Miałam tysiące pomysłów na minutę i nie starczało mi czasu by je wszystkie spisywać. Nagle, pewnego słonecznego dnia wszystko się skończyło. Pamiętam, że bawiłam się w ogrodzie, gdy wybiegła mama, cała zapłakana i rzuciła we mnie najnowszym numerem jedynej gazety, którą prenumerowałyśmy. Później wsiadła do samochodu i odjechała. Nie widziałam jej wtedy przez tydzień. Rozwinęłam czasopismo i od razu rzucił mi się w oczy nagłówek: „Vincent Peak zamordowany w trakcie demonstracji przeciwko zalegalizowaniu ciężkich narkotyków”. To, co wydarzyło się później pamiętam jak przez mgłę. Padłam na kolana i klęczałam tak dopóty, dopóki nie znalazła mnie babcia. Przez kolejne trzy dni w ogóle nie wychodziłam z domu. Cały czas tylko leżałam i patrzyłam szklistym wzrokiem w sufit. Tak potrwałam do pogrzebu, który się odbył 18 maja 1974. Od tamtej pory było już tylko gorzej. Matka, po tygodniu picia, wróciła by całą swoją gorycz przelać na mnie, swoją jedyną córkę. Zrobiła z mojego życia piekło. Oskarżała mnie o wszystko – o to, że trawa rośnie za wolno i że słońce za mocno grzeje. W tamtych czasach tyle razy od niej oberwałam, że dziwię się, że uciekłam dopiero pięć lat później. Krzyczała, mówiła, że mnie nienawidzi, że to wszystko, co ją spotkało to moja wina i że żałuje, że mnie urodziła. Ogólnie poniżała mnie przy każdej okazji. Czyli nic oryginalnego. Ona zawsze taka była - do bólu przewidywalna. Jedyną moją ostoją była babcia. Z jej emerytury żyłyśmy, bo matka wszystko przepijała. Jakie to niesprawiedliwe, że musiało minąć aż 12 lat bym się od niej raz na zawsze uwolniła. To smutne, że o własnej rodzicielce myślę w ten sposób, ale nie dała mi żadnego powodu, dla którego mogłabym zmienić o niej zdanie. Była przyczyną moich kłopotów i przez nią moje życie wygląda jak wygląda. Ona i ojciec, którego, pomimo wszystko, do tej pory podziwiam. Mam tylko nadzieję, że gdy umierał, katowany przez policjantów, to miał przed oczyma moje duże, wypełnione łzami, niebieskie oczy patrzące na niego z wyrzutem… Teraz, pomimo iż od tamtych wydarzeń minęło 20 lat i wiele się w międzyczasie wydarzyło, to wciąż nie mogę się z tym pogodzić. A jestem dorosłą, odpowiedzialną kobietą. Zgorzkniałą, lubiącą pławić się w swoim cierpieniu i kochającą wywlekać najgorsze wspomnienia i delektować się ich negatywnym przekazem. Jak łatwo…
- Mamo… Wszystko w porządku? – zza drzwi wyjrzała buzia o dużych, teraz zatroskanych, błękitnych oczach. Malec zaciskał rączki na framudze, aż zbielały mu kłykcie. Jedną nogą stał w pokoju, niepewny, nie wiedząc czy może przestąpić próg. Mimo iż miał dopiero pięć lat, to to wiele rozumiał i trudno mi było przed nim ukryć jak bardzo jest mi ciężko. Jego cieniutki głosik wyrwał mnie z transu. Niechętnie przeniosłam wzrok z gwieździstego, nocnego nieba na jego małą sylwetkę jednocześnie przywdziewając uśmiech. Tylko osoba, która znała mnie lepiej niż samego siebie lub naprawdę dobry obserwator, mógłby dostrzec na mojej twarzy cień minionych czasów i iskierki żalu w kącikach oczu.
Nigdy nie było mi łatwo. Tak właściwie to moje dzieciństwo skończyło się wraz ze śmiercią mojego ojca. Miałam wtedy nie więcej niż 12 lat. Jedni powiedzą, że to nie tak mało, ale ja czułam się wtedy jeszcze dzieckiem. Beztroskim szkrabem, pałętającym się po mieście i okolicznych lasach. Tata od zawsze był dla mnie autorytetem, świata poza nim nie widziałam. Za każdym razem, gdy przyjeżdżał, a często tego nie robił, to nie odstępowałam go na krok i prosiłam by mi coś opowiedział. A on wtedy śmiał się szczerze i targał mnie po głowie powtarzając, że jestem jego mała biedroneczką. I opowiadał. O demonstracjach, o życiu, o Bogu, o hipisach… O wszystkim i o niczym, w zależności od tego, na co miał w danym momencie ochotę. Zresztą temat nie był ważny. Dla mnie liczyło się to, że on jest ze mną i mogę słuchać jego głosu. Gdy dowiedziałam się, ze nie żyje to właśnie to mnie najbardziej ubodło. Że już więcej go nie usłyszę. Ja słuchałam zauroczona, z wypiekami na twarzy i powtarzałam w myślach, że kiedyś będę taka jak on. Wolna, zaangażowana w coś wielkiego i po prostu szczęśliwa. Nie wyszło. Oczywiście. Wierzyłam, że to, co robi tata było słuszne i po prostu chciałam, naprawdę pragnęłam, z całego serca, mu kiedyś dorównać. Oczami wyobraźni już widziałam siebie, jako polityka, myśliciela czy pustelnika. Miałam tysiące pomysłów na minutę i nie starczało mi czasu by je wszystkie spisywać. Nagle, pewnego słonecznego dnia wszystko się skończyło. Pamiętam, że bawiłam się w ogrodzie, gdy wybiegła mama, cała zapłakana i rzuciła we mnie najnowszym numerem jedynej gazety, którą prenumerowałyśmy. Później wsiadła do samochodu i odjechała. Nie widziałam jej wtedy przez tydzień. Rozwinęłam czasopismo i od razu rzucił mi się w oczy nagłówek: „Vincent Peak zamordowany w trakcie demonstracji przeciwko zalegalizowaniu ciężkich narkotyków”. To, co wydarzyło się później pamiętam jak przez mgłę. Padłam na kolana i klęczałam tak dopóty, dopóki nie znalazła mnie babcia. Przez kolejne trzy dni w ogóle nie wychodziłam z domu. Cały czas tylko leżałam i patrzyłam szklistym wzrokiem w sufit. Tak potrwałam do pogrzebu, który się odbył 18 maja 1974. Od tamtej pory było już tylko gorzej. Matka, po tygodniu picia, wróciła by całą swoją gorycz przelać na mnie, swoją jedyną córkę. Zrobiła z mojego życia piekło. Oskarżała mnie o wszystko – o to, że trawa rośnie za wolno i że słońce za mocno grzeje. W tamtych czasach tyle razy od niej oberwałam, że dziwię się, że uciekłam dopiero pięć lat później. Krzyczała, mówiła, że mnie nienawidzi, że to wszystko, co ją spotkało to moja wina i że żałuje, że mnie urodziła. Ogólnie poniżała mnie przy każdej okazji. Czyli nic oryginalnego. Ona zawsze taka była - do bólu przewidywalna. Jedyną moją ostoją była babcia. Z jej emerytury żyłyśmy, bo matka wszystko przepijała. Jakie to niesprawiedliwe, że musiało minąć aż 12 lat bym się od niej raz na zawsze uwolniła. To smutne, że o własnej rodzicielce myślę w ten sposób, ale nie dała mi żadnego powodu, dla którego mogłabym zmienić o niej zdanie. Była przyczyną moich kłopotów i przez nią moje życie wygląda jak wygląda. Ona i ojciec, którego, pomimo wszystko, do tej pory podziwiam. Mam tylko nadzieję, że gdy umierał, katowany przez policjantów, to miał przed oczyma moje duże, wypełnione łzami, niebieskie oczy patrzące na niego z wyrzutem… Teraz, pomimo iż od tamtych wydarzeń minęło 20 lat i wiele się w międzyczasie wydarzyło, to wciąż nie mogę się z tym pogodzić. A jestem dorosłą, odpowiedzialną kobietą. Zgorzkniałą, lubiącą pławić się w swoim cierpieniu i kochającą wywlekać najgorsze wspomnienia i delektować się ich negatywnym przekazem. Jak łatwo…
- Mamo… Wszystko w porządku? – zza drzwi wyjrzała buzia o dużych, teraz zatroskanych, błękitnych oczach. Malec zaciskał rączki na framudze, aż zbielały mu kłykcie. Jedną nogą stał w pokoju, niepewny, nie wiedząc czy może przestąpić próg. Mimo iż miał dopiero pięć lat, to to wiele rozumiał i trudno mi było przed nim ukryć jak bardzo jest mi ciężko. Jego cieniutki głosik wyrwał mnie z transu. Niechętnie przeniosłam wzrok z gwieździstego, nocnego nieba na jego małą sylwetkę jednocześnie przywdziewając uśmiech. Tylko osoba, która znała mnie lepiej niż samego siebie lub naprawdę dobry obserwator, mógłby dostrzec na mojej twarzy cień minionych czasów i iskierki żalu w kącikach oczu.
- Tak, tak Jeffy. W jak najlepszym. Chodź, zrobię ci kolację.
Mogą być grzanki? – chłopczyk od razu się rozweselił i podekscytowany
podskoczył parę razy, bez namysłu odrzucając swoje dawne troski i wątpliwości.
Na jego widok aż chciało się wybuchnąć śmiechem. Patrząc na niego wiedziałam,
że mimo wszystko podjęłam dobrą decyzję. Nie ważne ile muszę przez to cierpieć.
Ta radość na jego twarzy wynagradza mi, co dzień wszystkie smutki. Bo przecież najważniejsze
jest jego szczęście i to by miał normalne, wspaniałe dzieciństwo, jakiego ja
nie miałam. Z dala od jego ojca i całego tego medialnego szumu. Tak po prostu
było lepiej. I łatwiej. Dla wszystkich. Zgasiłam papierosa, chwyciłam synka za rękę,
rzuciłam jeszcze ostatnie, tęskne spojrzenie na niebo i już nas nie było.
Wkrótce się zobaczymy kochanie. Nie ważne za ile, ale w końcu
będzie tak jak być powinno. Kiedyś na pewno.
------------------------
Bardzo proszę o komentarze. Chciałabym wiedzieć czy wam się podoba czy pisanie tego nie ma sensu, bo jest jeszcze gorsze niż Wiem co jem...
~Draconis
~Draconis
ASAHRGFTULHSGBDFRDDSYRFJWS, WRÓCIŁAŚ! (>^.^)> ~♥
OdpowiedzUsuńJa, jako stworzonko kochające melancholijne klimaty (Szczególnie jesienią. Mój coroczny napad deprechy się prawdopodobnie zbliża. Nienawidzę listopada.), jestem pod wrażeniem.
Teraz się zastanawiam, czy lubię małe dzieci, czy nie. Niby z jednej strony są mega urocze i pocieszne, ale z drugiej wydaje mi się, że drzemie w nich jakieś ukryte zło~ ._.
Jeffy. Jeff. Jeff the killer? Aww ♥ ;-;
Też chcę znać kogoś takiego, jak jej tata. Lubię słuchać, szczególnie, jak ktoś ma naprawdę wiele do powiedzenia~
Piękne to jest. Serio. Pisz dalej, plz ♥
~Shou (Tak, tak. Wzięło mnie ostatnio na zmienianie nazwy, a nie umiem tego w google zrobić ._.)
Cieszę się, że się podoba ^^ Nie spodziewałam się tego, ale jestem zachwycona, że chociaż ty będziesz to czytać XD Dziękuję.
Usuń~Draconis
Taktaktaktaktak 8))
OdpowiedzUsuńNowiuteńka Draconis, w duecie z Żulem!
Malusieńki Jeff ♥♥♥
Oryginalnie, czekam na ciąg dalszy 8))
/Natsu
Tym razem bez Żula, ale dzięki XD
Usuń~Draconis
Prolog bardzo ciekawy.. Trochę trudno mi na razie pojąć co się stało tej dziewczynie/kobiecie, ale tajemniczość popłaca. :D
OdpowiedzUsuńNowe opowiadanko, więc od razu zaczynam od początku, także czytelniczkę we mnie masz! xD
Czekam na kolejny!
AWWWW *___________*
OdpowiedzUsuńKocham Cię za ten powrót do pisania, kocham Cię za ten prolog, kocham Cię za to zdanie "Z dala od jego ojca i całego tego medialnego szumu.", bo kurde JA CHCE WIĘCEJ, CHCE CZYTAĆ, CHCE WIEDZIEĆ. Zresztą za każde zdanie Cię kocham XD.
Od tego prologu biję taka świeżość! Jasne, jasne, ciemność, wieczór, melancholia, wspomnienia, okropna przeszłość, no ale kurde wniosłaś do tego coś nowego! No i ten dzieciak pod koniec i te wszystkie intrygujące myśli bohaterki *___________*
Gratuluję, udało ci się napisać dobry prolog, bo jestem fchuj ciekawa co dalej! Dlatego pisz, pisz i pisz!
Hehe :D
+ usuń kurde weryfikacje obrazkową XD
Jej urzekł mnie ten prolog *___* Zajebiście to wszytko opisałaś, tylko czasami nie mogłam skupić się na tekście przez tą czcionkę.
OdpowiedzUsuńJest bardzo ładna, ale oczojebna. Wybacz, że się przypieprzam ;(
Wracając do prologu. Jest cudowny. Bardzo zaintrygowała mnie historia bohaterki i chcę wiedzieć więcej ! DAJ MI WIĘCEJ W TRYBIE NOW ! :)
Proszę informuj mnie na : http://appetiteforgunsnroses1985.blogspot.com/
O mój Boże.
OdpowiedzUsuńMam co czytać. Ratujesz mnie z zanudzenia na śmierć. Ile można robić matmę? Nie wiem, ale po 5 zadaniach mózg mi wysiadł.
Jeju, jak to przeczytałam, miałam ochotę czymś rzucić, bo to ma sens. Ten blog ma sens. Nie to co moje gówno. Jeszcze masz zajebisty język. Jak ja dawno czytałam blogi pisane tak jak Twój.
Mi się to tak cholernie podoba, że ojej :D.
Czekam na kolejny i możesz na mnie liczyć, że będę czytać i komentować. Chociaż z tym drugim będzie gorzej, bo czytam na telefonie.
Boshe dziękuję za te wszystkie miłe komentarze <3 Serio, jestem wzruszona, że się podoba. Nie sądziłam, że tak będzie, ale jak widać potraficie mnie miło zaskoczyć :3
OdpowiedzUsuń~Draconis
ojej, kobieto pięknie to napisałaś, wkręciło mnie czekam na następny (uh... jakie to banalne -,-) i bardzo się cieszę że zmieniłaś czcionkę weszłam tutaj wcześniej i jak ją zobaczyłam to już mi się odechciało czytać, ale obiecałam sobie że wrócę i spróbuję dobrze, bo teraz nie musiałam się męczyć i była to dla mnie czysta przyjemność (komentarz oczywiście pewnie lekko chaotyczny i nie stawiam znaków interpunkcyjnych tam gdzie trzeba ale już tak mam i nie chce mi się więcej myśleć)
OdpowiedzUsuńw każdym bądź razie pozdrawiam
/Fiery
Mistrz!
OdpowiedzUsuńBladego pojęcia nie mam, co się teraz będzie działo, ale się jaram!
Domyślam się, że Jeffy to taki przyczajony tygrys - ukryty lew, i w ogóle nie jest tym Jeffym, za którego się podaje (no dobra... za którego JA go podaję), ale bardzo mi się podoba.
Mimo że prolog jest utrzymany w pełnej, krągłej i lepkiej depresji, a po skończeniu myślałam, czy w ogóle życie ma jakiś sens, to odłożyłam pistolet, pudełko z tabletkami położyłam obok butelki z wódką i postanowiłam napisać oto ten jakże bezsensowny komentarz ♥ (przyjmij miłość) zanim popełnię samobójstwo, do którego pchnęła mnie melancholijność owego kawałeczka tekstu...
No, dobra, mój mózg przestał pracować setną piosenkę Panic! At The Disco temu, więc powiem tyko, że cud-miód-malina, czekam na więcej i gdzie masz obserwatorów?! o.O