poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Przenoszę się!

Jak pewnie wszyscy zauważyliście blogspot obumarł. Dlatego postanowiłamsie przenieśćna wattpada - http://my.w.tt/UiNb/T95hgOhjGv. Blog będzie tam dodawany stopniowo - rozdział po rozdziale, więcczytelnocy spragnieni nowego rozdziału będą musieli się uzbroić w cierpliwość ;)
Mam nadzieję, że nie porzucicie mojego opowiadania przez ten harmider.
Buziaki!

niedziela, 7 sierpnia 2016

6.

No dobra, udało się - zdążyłam. Nie wiem jak tego dokonałam, ale mniejsza. Ten rozdział kosztował mnie sporo pracy - musiałam na nowo przeczytać biografie Gunsów, ale muszę przyznać, że jestem z niego zadowolona. Może nawey bardzo zadowolona. Tak czy siak czekam na waszą opinię. Jakby ktoś znalazł jakiś błąd to proszę by mnie o tym poinformował.
Enjoy!
--

Obudził mnie dźwięk domofonu. Zaspana spojrzałam na zegar, który stał przy moim łóżku. Dochodziła jedenasta. Zajebiście. Na wpół żywa wstałam i poczłapałam do drzwi wejściowych. Nawet nie spojrzałam przez wizjer, tylko po prostu otworzyłam drzwi chcąc jak najszybciej pozbyć się natręta i powrócić do spania.
Na korytarzu stał uśmiechnięty blondyn, który w ręku trzymał mały bukiecik stokrotek.
Zdębiałam.
Kto to do cholery jasnej był.
Musiałam mieć naprawdę dziwną minę, bo chłopak speszył się  i oblał rumieńcem.
- Ja przepraszam bardzo, że nachodzę o tak wczesnej porze i budzę, ale staram się jak najlepiej wykonywać moje obowiązki. A tak w ogóle to dla Pani – podał mi bukiecik i wbił wzrok w ziemię. Wyglądał teraz jak mały chłopczyk, który po raz pierwszy zaprasza koleżankę na lody. O dziwo nie wyglądało to żałośnie, a po prostu rozczulająco.
- Ale... jakie obowiązki? – przyjrzałam mu się badawczo. Olśniło mnie. To był jeden z członków mojego nowego zespołu. Teraz zaistniała sytuacja nabrała trochę więcej sensu.
- To Pani nic nie wie? – a myślałam, że nie można być bardziej zakłopotanym.
Stwierdziwszy, że blondyn nie jest groźny i nic mi nie zrobi postanowiłam go zaprosić do środka. Z bólem rozstałam się z wizją ciepłego łóżeczka i skierowałam się w stronę kuchni (znaczy najpierw przypadkowo weszłam do łazienki, ale to nieważne) by zaparzyć nam obojgu kawę. Chłopak niepewnie poczłapał za mną.
- Ładnie tu Pani ma.- pochwalił rozglądając się dookoła
Usiedliśmy przy stole i wtedy ponowiłam swoje pytanie. Blondynek opowiedział mi o tym jak to Dave poprosił go aby się mną zaopiekował. Szczerze mówiąc byłam przekonana, że Geffen sobie żartował, ale nie zamierzałam psuć humoru chłopakowi. Opowiadając tę historię był taki podekscytowany – widać było, że potraktował to jako wyróżnienie.
- No i właśnie dlatego postanowiłem, że zorganizuję dla Pani małą wycieczkę.
- Wycieczkę..?
- No tak. Postanowiłem, że pokażę Pani nasze ulubione miejsca i trochę o nas poopowiadam. Chciałem by reszta też z nami pojechała, ale tylko Axlowi spodobał się mój pomysł. Slash i Duff mnie wyśmiali.
- A co z Izzym?
- Z Izzym? Jego nie było. Ale jego często nie ma, więc tak naprawdę nie traktuję go jak członka zespołu. Ale niech Pani nie mówi Axlowi, że tak powiedziałem – zabiłby mnie jakby to usłyszał.
Zaśmiałam się głośno.
- Spokojnie, będę milczeć jak grób. A tak w ogóle mam na imię Arien i byłabym wdzięczna jakbyś tak się do mnie zwracał. W pewnym sensie jestem waszym szefem, ale jednak wolę byście traktowali mnie trochę jak kumpla. To wiele ułatwi.
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Polubiłam go. Był taki niewinny i pełen entuzjazmu, że aż robiło mi się ciepło na sercu. Jego infantylność o dziwo nie zrażała mnie, a wręcz przeciwnie – byłam przekonana, że przy nim poczułabym jakbym znowu miała 16 lat i świetlaną przyszłość przed sobą. Podobało mi się to. Cholernie. Ten typ nie musiał robić nic specjalnego, a już sprawiał, że chciało mi się uśmiechać. Biła od niego taka prosta, wręcz prymitywna radość, która brała się z samego faktu, że oddycha i ma możliwość zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb życiowych. Od razu było widać, że nie potrzeba mu było wiele do szczęścia. I to mnie szczerze mówiąc fascynowało. Ale z drugiej strony też przerażało. Bo muzyk nie wyglądał na idiotę, ale tak się zachowywał. Kurwa. Głupio to zabrzmiało. Może inaczej. Obcując z nim miałam wrażenie jakby UDAWAŁ kretyna. Trochę jakby to był jego sposób na walkę z okrutna rzeczywistością. I to było niesamowite.
Plan blondyna całkiem przypadł mi do gustu – zawsze to jakiś sposób bym się zbliżyła chociaż do części zespołu. No i to będzie idealna okazja by porozmawiać z Axlem i spędzić z nim trochę więcej czasu. A na to miałam ogromną ochotę.
Mój pobyt w Los Angeles zapowiadał się naprawdę intrygująco.
- Dobra... Stuart..?
- Mam na imię Steven...
- No właśnie. Poczekaj tu na mnie, a ja w tym czasie wezmę prysznic i ubiorę się. Możemy się tak umówić?
- A mogę włączyć sobie telewizor?
- A rób co chcesz. Tylko niczego nie zepsuj!
- Spokojna głowa szefowo, będę uważał.
Już po chwili chłopak siedział rozwalony na fotelu i wpatrywał się w mały ekranik.
Wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę łazienki (na szczęście już wiedziałam gdzie ona się znajduje).
Niedługo później już siedzieliśmy w starym, zdezelowanym samochodzie bez dachu. Nie wymagajcie ode mnie znajomości marki – motoryzacja nigdy nie była moją pasją. Prowadził Axl – Steven zwierzył mi się, że próbował zdać prawo jazdy z dziesięć razy, ale nigdy mu się nie udało. W końcu stwierdził, że to nie dla niego i odpuścił. Od tamtej pory albo zdaje się na łaskę Axla albo podróżuje na piechotę.
Nasz pierwszy przystanek znajdował się w zachodniej części hrabstwa Los Angeles – mały, zapleśniały garaż stał  przy Sunset Blvrd. Budynek był naprawdę w opłakanym stanie – wyglądał jakby zaraz miał się zawalić. Ponadto wszędzie dookoła biegały szczury, a za nimi wychudzone koty. Coś paskudnego. Rose zgasił silnik i zaczął opowiadać.
- Izzy przybył do Los Angeles już w ’79 – ja dopiero w ’82. Jak pewnie wiesz życie w tym mieście nie należy do łatwych – minęło wiele czasu zanim Guns N'Roses zaczęło wyglądać tak jak teraz. Stevena, Duffa i Slasha poznaliśmy dopiero dwa lata temu po tym jak Tracii Guns wraz z kolegą wystawił nas tuż przed planowaną trasą w Seattle, którą zorganizowała nam żyrafa. Tour okazał się kompletną klapą i był jedną z najgorszych rzeczy, które w życiu doświadczyłem.
- To było pierdolone piekło – Stevie pokiwał głową dryfując wśród nieprzyjemnych wspomnień.
- Dokładnie. Jednak wydarzenia te sprawiły, że zbliżyliśmy się do siebie, zostaliśmy rodzina. Jedną, Wielką popieprzoną rodziną.
Chłopcy ćmili papierosy i spoglądali mglistym wzrokiem na ruderę. Trwaliśmy tak chwilę w ciszy ogrzewani przez ostre promienie kalifornijskiego słońca.
- Tu sprowadziliśmy się niedługo po zakończeniu trasy. Warunki były gorzej niż fatalne – brak bieżącej wody, prądu i klimatyzacji sprawił, że bardzo szybko znienawidziliśmy to miejsce. Nikt tu kurwa nie chciał nawet nocować. Stąd się właśnie wzięła nazwa tego „Pożal się Boże” domu – Hell House.
- Oj nie było tak tragicznie. Chociaż mieliśmy gdzie spać i grać. To najważniejsze. Zresztą nie było nas stać na nic lepszego.
- To, co działo się w tym przybytku aż ciężko opisać. Nasze życie było wypełnione alkoholem, narkotykami, brudem, seksem i uryną. To było czyste szaleństwo. Orgie były na porządku dziennym – sytuację typu „rozbieraj się albo wypierdalaj” były dla nas normalne. Każdy pieprzył się z każdym, każdy okradał każdego. Byliśmy wiecznie na haju, ciągle łaziliśmy nawaleni. Głośni, obsceniczni, szaleni – tak opisywali nas ludzie.
- Co jak co, ale urządzaliśmy wspaniałe imprezy. Cała ulica huczała jak zaczynaliśmy grać. Ludzie walili drzwiami i oknami. Laski miały mokro jak tylko usłyszały imię któregoś z nas. Zachowywaliśmy się wtedy bardziej jak gang niż zespół – ludzie nas szanowali, bo najzwyczajniej w świecie się nas bali. Byliśmy nieobliczalny, zdolni do wszystkiego. Nie mieliśmy żadnych hamulców. Graliśmy rock n'rolla i kopaliśmy dupska. Odwiedzali nas muzycy z różnych zespołów. Ra..
- Raz nawet zawitał u nas Joe Perry. Izzy był znany z tego, że dileruje najlepszą heroiną w mieście, więc jak tylko Aerosmith odwiedziło LA to Joe od razu udał się do Hell House.
- Zaraz, zaraz – przerwałam Stevenowi – Jak to Izzy dilerował? Axl, o co tu do cholery chodzi? Coś tu się nie trzyma kupy przepraszam bardzo.
Wkurwiłam się. Chłopak słowem nie zająknął się o przeszłości Stradlina. Miałam poświęcić mój cenny czas młodemu, zagubionemu facetowi, a w zamian dostałam starego ćpuna, który słynie na całe Los Angeles z tego, że ma najbardziej zajebisty towar. Wspaniałe.
Rudy westchnął i odpalił nowego papierosa.
- Przez wiele lat Stradlin był dilerem, to prawda. Wszyscy ćpaliśmy na potęgę – byliśmy po prostu bandą meneli o bardzo ambitnych planach na przyszłość. Jakoś rok temu, po jednym z naszych koncertów (chyba w Gazzari), skontaktowała się z nami asystentka Geffena i powiedziała, że jest on zainteresowany współpracą z nami. Byliśmy w chuj podjarani. Nasze nazwiska były co prawda już od dawna znane w Los Angeles, ale nikt jednak nie chciał podjąć ryzyka i spróbować zrobić z nas zespołu z prawdziwego zdarzenia. Dave był pierwszy. Okazało się, że nie będzie kolorowo – facet postawił nam twarde warunki, które musieliśmy spełnić. Bez tego mogliśmy zapomnieć o kontrakcie na którym nam tak cholernie zależało. Od tej pory mieliśmy się ogarnąć – Geffen załatwił nam porządne mieszkanie i zagwarantował wypłacać nam stałe kieszonkowe na podstawowe wydatki taki jakie jak np. Jedzenie. W zamian każdy z nas miał pójść na odwyk. Musieliśmy rzucić narkotyki jeśli chcieliśmy odnieść sukces na scenie muzycznej. Jak to kiedy powiedział mi kiedyś członek Poison – „Czasem trzeba dać dupy, żeby osiągnąć cos w tym biznesie”. I miał racje. Niestety. By dostać kontrakt musieliśmy stępić pazurki i pójść na kompromis. Trzeba było w pewnym sensie dorosnąć.
Zorganizowałem oczywiście naradę i wszyscy przystaliśmy (choć niechętnie) na te warunki. I było dobrze. Udało nam się wyjść na prostą. Myślałem, że już odtąd wszystko pójdzie z górki. No, ale niestety Izzy nie wytrzymał. No i między innymi dlatego zależy mi na tym byś jak najszybciej mu pomogła – jak Geffen się dowie to go wywali na zbity pysk. A on tego nie przeżyje, jestem tego pewien. Zresztą ten zespół bez Stradlina nie będzie już Guns N'Roses, a ledwie jego marną namiastką.
- Nie pierdol. Izzy znowu ćpa? – trybiki w głowie Adlera zaskoczyły i wpatrywał się teraz w Axla z szeroko otwartymi oczami w których widać było czyste przerażenie. – Jak to się kurwa stało. Czemu nikt mi nie powiedział?
- Bo im mniej osób wie o tym debilu tym lepiej. Zresztą z ciebie cholerna papla jest – zaraz byś palnął coś głupiego przy bossie i byłoby po ptakach.
- No coś w tym jest... Dobrze, jednak się nie gniewam – twarz Stevena ponownie rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Wiesz Rose to wiele komplikuje.. – zaczęłam.
- Wiem. I dlatego nie mówiłem - nie chciałem cię zniechęcić. – jego niebieskie tęczówki wypalały mi dziurę w prawym policzku. Ja, niczym nie zrażona, wciąż wpatrywałam się w Hell House trawiąc nowe informację. Złość powoli że mnie spływała i znowu zaczęłam trzeźwo myśleć. Przemknęło mi przez myśl by się wycofać – ale tylko przemknęło. Decyzję już podjęłam i nie zamierzałam jej zmieniać mimo nowych komplikacji.
Lubię wyzwania.
Nie chciałam jednak by Axl był taki mnie pewny – niech się trochę pomęczy. Musi zapamiętać, że mnie się nie okłamuje. I że trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów.
Nie mogąc wyczytać żadnych emocji z mojej twarzy, Rose westchnął i odpalił samochód.
- Pa, pa domku! – szepnął jeszcze Adler.
Ja nie wierzę, że ten facet ma dwadzieścia parę lat.
--
Rudy gnał ulicami LA grubo ponad dozwoloną prędkość. Jazda z nim samochodem nie należała do najprzyjemniejszych – chłopak prowadził bardzoagresywnie, ścinał zakręty i nie przestrzegał przepisów ruchu drogowego. Nasz kolejny przystanek nie znajdował się daleko od Hell House jednak mi wydawało się jakbyśmy jechali już parę godzin – strach sprawił, że czas dla mnie jakby zwolnił. Modliłam się szeptem byśmy tylko dojechali w jednym kawałku kurczowo trzymając się fotela. Steven natomiast leżał rozwalony na tylnej kanapie i relaksował się. Zupełnie nie zwracał uwagi na to, że jedziemy ponad 80km na godzinę w terenie zabudowanym i że w każdej chwili możemy zginąć.
 Ja naprawdę wpadłam w towarzystwo wariatów.
Zajechaliśmy pod szary, zwyczajny, dwu piętrowy budynek jakich pełno było na obrzeżach Los Angeles. Minęła chwila zanim doszłam do siebie po szaleńczej jeździe Axla. Dla definitywnego uspokojenia rozstrojonych nerwów odpaliłam papierosa. Nie uspokoiło to jednak mojego serca, które wciąż kołotało z zawrotną szybkością.
Rorzejrzałam się dookoła próbując określić, gdzie dokładnie się znajdujemy, ale nie byłam w stanie. Ulica niczym się nie wyróżniała, jej nazwa również nic mi nie mówiła. Wzdłuż obu jej stron znajdowały się dokładnie takie same, nijakie, niskie budynki mieszkalne.
- Tutaj mieszkała nasza pierwsza Pani menager – Vicky Hamilton. To dzięki niej odezwała się do nas sekretarka Geffena.
- Czemu zakończyliście współpracę?
- Boss tak chciał. Taka była umowa – dostajemy kontakt, ale w zamian musimy spełnić pewne warunki. Vicky musiała odejść, bo Dave oznajmił nam, że ma dla nas kogoś lepszego. Nie chcieliśmy się z nią rozstawać – Axl zrobił nawet Wielka burdę w wytwórni, ale to nic nie dało. No prócz tego, że o mały włos a byśmy wylądowali na bruku. Vicky nie przyjęła tej wiadomości zbyt dobrze – zwyzwała nas, a Rudego nawet uderzyła. Parę dni później dostaliśmy wiadomość od jej koleżanki, że wyjechała do Nowego Jorku. – Steve spojrzał na Axla i upewniwszy się, że chłopak nie skupia się na opowieści ściszył głos – Rose bardzo to przeżył. Chyba był w niej zakochany.
- Byłbym wdzięczny jakbyś nie obrabiał mi dupy za plecami, bo nie skończy się to dla ciebie przyjemnie. Capiche?
- Oj Różyczko my tylko...
- Stul pysk!
Oczy Axla płonęły niepokojącym ogniem, a twarz zastygła w wyrazie furii. Atmosfera momentalnie stężała, zrobiło się wręcz groźnie. Czuć było w powietrzu, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch, a chłopak wybuchnie i obróci wszystko dookoła w proch. Nigdy nie byłam strachliwą osobą, a w tym momencie oblał mnie zimny pot. W życiu nie widziałam by ktoś był tak wściekły, co było dziwne bo przecież Steven nic takiego nie zrobił. Rose pokazał, że głęboko w nim siedzi coś takiego, co lepiej niech nie ogląda światła dziennego.
Wokalista mierzył jeszcze przez chwilę kolegę morderczym spojrzeniem po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczął tłumaczyć dlaczego znajdujemy się akurat w tym miejscu.
- Dwa lata temu zaczęliśmy nagrywać demo by zainteresować nasza działalnością jakąś wytwórnię. Szlo nam całkiem nieźle do momentu, gdy do Sali prób wbiła nam jakaś naćpana Małolata. Laska próbowała zrobić rozpierdol, więc ją wywaliliśmy na zbity pysk. To oczywiste. Parę godzin później wróciła. Wraz z eskortą policyjną. Oskarżyła mnie i Slasha o gwałt. I wtedy zaczęło się... Tajniacy śledzili mnie i resztę zespołu. Byliśmy pod ciągłą obserwacją. Sprawa była naprawdę poważna, bo w LA można pójść siedzieć już za samo podejrzenie, że spało się z nieletnią. A my na dodatek zostaliśmy oskarżeni o gwałt. Nasza kariera została brutalnie zastopowana, a koncerty odwołane. Ja musiałem opuścić Hell House i przez parę tygodni żyłem na ulicach jak zwykły kloszard. Tyle razy wtedy ledwouniknąłem śmierci... O chociażby taka sytuacja – chciałem ukraść trochę chleba z piekarni, ale niestety zostałem przyłapany. Właściciel zaczął mnie gonić z nożem. Cudem mu uciekłem. To był pierdolony koszmar. Koniec końców chłopcy odnaleźli mnie i wybłagali Vicky by mnie ukryła u siebie. Zgodziła się. Niedługo później reszta też się do niej wprowadziła, bo zaczęliśmy być postrzegani jako wyjęci spod prawa, musieliśmy się ukrywać. Te wydarzenia nie dość, że nas do siebie zbliżyły to jeszcze zmieniły – zrozumieliśmy, że musimy bardziej uważać na swoje czyny. Na szczęście suka wycofała zarzuty. Miałem w tym oczywiście swój wkład – tak sponiewierałem w łóżku jej matkę, że wybłagała córkę by wycofała zarzuty.
Rudy puścił do mnie oko, a ja skrzywiłam się zniesmaczona. Bądź co bądź trochę odzwyczaiłam się od tego całego rock n'rollowego życia.
- Wiele jej zawdzięczamy – gdyby nie ona to nie bylibyśmy tymi samymi ludźmi. I będę jej za to wdzięczny do końca życia.
Wypowiedź Rudego nie była skierowana do nikogo z nas. Przyjrzałam mu się dokładnie –  patrzył w dal i rozmyślał. W pewnym momencie jego twarz wykrzywił wyraz bólu i cierpienia. Trwało to ledwie parę sekund, ale jego prawdziwość mnie powaliła. Axl był bestią. Bez dwóch zdań. Ale nie można było powiedzieć, że nie miał uczuć. Wręcz przeciwnie – był wrażliwszy od większości ludzi. Tylko po prostu starannie to ukrywał.
Tymczasem w innej części Los Angeles pewien czarnowłosy chłopak właśnie zaciskał kawałek materiału na swoim ramieniu i napełniał strzykawkę przezroczystym płynem, który znajdował się na małej łyżeczce. Chwilę później twarz muzyka przybrała blogi wyraz, a on sam zanurzył nos w burzy ciemnych loków należącej do nagiej, czarnoskórej dziewczyny kompletnie nieświadomy tego, że ktoś za niego już zdecydował o tym jak ma wyglądać jego dalsze życie.

niedziela, 31 lipca 2016

5.

No i jest już nowy rozdział :)
Pisanie ostatnio dość nieźle mi wychodzi, więc jest szansa że nie rzucę ponownie tego bloga. Z rozdziału jestem całkiem zadowolona. Od razu mówię, że nie wiem czy rozdział 6 ukaże się w terminie - by go napisać muszę przeczytać to i owo i nie wiem czy w tydzień się wyrobię. Ale postaram się.
Enjoy!

Kawiarenka była niewielka, ale naprawdę klimatyczna. Posiadała małą altankę przed wejściem, którą przed hałasem ulicy chroniło morze kwiatów. Stoliki były metalowe i przykryte delikatnymi, koronkowymi obrusami. Siedząc przy jednym z nich człowiek momentalnie 6odprężał się. Było to idealne miejsce na przeprowadzenie delikatnej, ale ważnej rozmowy. Właśnie dlatego Rudowłosy i ja zdecydowaliśmy się usiąść właśnie tam, a nie w środku – od wewnątrz lokal również zachwycał, ale jednak wszędzie kręciły się kelnerki przez co człowiek nie czuł się już tak swobodnie, odbierały mu prywatność.
- Jak mniemam chciałeś ze mną o czymś porozmawiać – postanowiłam nie pierdolić si w tańcu (za przeproszeniem) i od razu zacząć prosto z mostu. Odchyliłam się na krześle czekając na jego odpowiedź i skupiłam się na paleniu papierosa. Nie wiem który to już mój dzisiaj. Pewnie trzydziesty. A miałam rzucić. Cholera jasna, zawsze to samo.
Axl, bo chyba tak ma na imię chłopak, utkwił wzrok w filiżance kawy, która stała przed nim na stoliku wyraźnie próbując zebrać myśli i ugryźć temat z dobrej strony. Trwało to parę minut, które strasznie mi się dłużyły. Marzyłam o długiej kąpieli w wannie i o śnie. Podróż i stres kompletnie mnie wykończyły.
- Znam się z Izzym całe życie. Dorastaliśmy w tym samym miasteczku, więc to było oczywiste, że w pewnym momencie nasze drogi się przetną. A kiedy to już zrobiły wiedzieliśmy, że to będzie przyjaźń, która przetrwa lata. Od tamtej chwili jesteśmy nierozłączni – dzielimy swoje pasje, marzenia a często nawet i dziewczyny. – w tym momencie rudy uśmiechnął się pod nosem. – Od zawsze interesowaliśmy się też muzyką. Chcieliśmy uciec do Los Angeles i odnieść sukces, chcieliśmy zmienić swoje życie. By wreszcie stało się trochę mniej czarne, a bardziej białe. I kiedy w końcu udało nam się założyć zespół, spłodzić parę kawałków i zagrać kilka zajebistych koncertów, to coś zaczęło się pieprzyć. W pewnym momencie odsunął się od mnie, co mnie bardzo zabolało, bo zawsze byliśmy jak bracia. Izzy bardzo się zmienił i szczerze mówiąc nie miałem, na początku, pojęcia dlaczego. Próbowałem z nim porozmawiać, ale zawsze mnie zbywał. Stwierdziłem, więc że nie tędy droga. Postanowiłem działać radykalnie i pewnego dnia, pod jego nieobecność, przeszukałem jego pokój. Byłem naprawdę zdesperowany. Spodziewałem znaleźć tam jakieś prochy czy alkohol, ale ilość tych rzeczy zalegających w pokoju Stradlina mnie przeraziła. Tego było od cholery. Dokładnie nie wiem ile – byłem zbyt zszokowany by to przeliczyć, by zrobić cokolwiek. Wycofałem się stamtąd bardzo szybko. Nie wiedziałem co mam zrobić z tą wiedzą, więc postanowiłem się najebać.  Cóż nie była to najlepsza decyzja w moim życiu, ale na pewno w tamtym momencie. Kolejne dni, po tym jak wytrzeźwiałem oczywiście, spędziłem rozmyślając nad tym co zrobić z tym fantem. Koniec końców stwierdziłem, że będę go śledził. Jak pomyślałem tak zrobiłem – Izzy szlajał się po najgorszych dzielnicach Los Angeles. I, jak się pewnie domyśliłaś, sprzedawał narkotyki. Odetchnąłem wtedy z ulgą – nie było aż tak tragicznie jak się spodziewałem. To tłumaczyło czemu był taki tajemniczy i nie chciał ze mną gadać. Niestety nie jest to jednak koniec tej historii. Parę miesięcy później rozpoczęliśmy negocjacje z Geffenem. Boss był strasznie napalony na współprace z nami i chciał byśmy jak najszybciej zaczęli nagrywać. Problem polega na tym, że mieliśmy i do tej pory mamy tylko 6 kawałków. Czyli trochę za mało. Zrobiłem naradę zespołu i przetłumaczyłem, ze musimy na gwałt coś napisać by zadowolić tego skurwysyna. I wtedy się zaczęło... Izzy praktycznie wyprowadził się z Hell House. Unikał mnie, olewał próby zespołu. Naprawdę starałem się coś z tym zrobić. Jakkolwiek mu pomóc. Stradlin strasznie wziął sobie do serca moje słowa i przejął się tym, że zespół znalazł się w tak trudnej sytuacji. Kompletnie się mu nie dziwię – muzyka od zawsze była całym jego życiem. Kochał ją bardziej niż ja i najbardziej z nas wszystkich ucieszył się z kontraktu. No i w końcu stało się coś, czego się najbardziej bałem. To była środa, jakieś trzy tygodnie temu. Wstałem dość wcześnie rano i od razu skierowałem się do łazienki. Nacisnąłem klamkę, jednak drzwi nie chciały ustąpić. Zdziwiło mnie to, bo nie mieliśmy zamka – drzwi nie dało się zaryglować. Jedynym wytłumaczeniem było to, że ktoś je zablokował od wewnątrz jakimś meblem. Albo, że po prostu ktoś tam leżał. W tamtej chwili oblał mnie zimny pot. Spanikowałem. Cofnąłem się do pokoju, zgarnąłem siekierę (nie pytaj dlaczego trzymam siekierę w pokoju) i po prostu rozpierdoliłem te cholerne drzwi. Moje najgorsze obawy stały się prawdą – na podłodze leżał półnagi Izzy. W ręce miał jeszcze wbitą, do połowy wypełniona narkotykiem, strzykawkę. Kompletnie nie reagował na moje okrzyki, na szturchania. Był po prostu martwy. Wyglądał jak pierdolony trup – widać było, że ten temat nie jest dla Axla łatwy. Zamilkł na chwilę i odpalił kolejnego papierosa. Łapczywie zaciągnął się dymem, walcząc z przytłaczającymi go emocjami. Spalił kiepa do połowy i powrócił do przerwanego wątku – Znalazłem Duffa i razem wciągnęliśmy Stradlina do wanny by oblać go zimną wodą. Nie wiem jak to się udało, ale po parunastu minutach udało się go odratować. To był pierdolony cud, naprawdę. Ja byłem przekonany, że to już koniec. Siedziałem otumaniony na kiblu i kiwałem się w przód i w tył. Naprawdę... prawie zamówiłem pierdoloną trumnę. A w momencie w którym zobaczyłem, że ten zjeb otwiera oczy i zaczyna łapczywie wdychać powietrze, a później dławi się, bo woda wpadła mu nie tam gdzie trzeba, to coś we mnie pękło. Nigdy nie przeżyłem czego tak wstrząsającego. Poczułem jakbym się narodził na nowo. Brzmi to głupio i patetycznie, ale cóż... tak właśnie było. Tuż po tym jak się ocknął, to podszedłem to niego i po prostu mu wyjebalem. A później splunąłem mu w twarz. I wyszedłem trzaskając z całej siły drzwiami. Nie wracałem przez kolejne trzy dni podczas których piłem i pieprzyłem się z laskami. Gdy w końcu odważyłem się wrócić (tak, użyłem tego słowa nie przypadkowo) zastałem pusty dom. Wtedy zacząłem pisać piosenkę, która miała uzupełnić album. Ale szczerze mówiąc raczej nie ujrzy światła dziennego. Jest zbyt osobista. Ale wracając... Izzy nie przestał ćpać. Teraz tylko bardziej się ukrywa.
- Przepraszam bardzo, ale co mi do tego? Dlaczego opowiedziałeś mi tę  historię?
- Powiedziałaś, że zajmowałaś się Van Halen i Motley Crue, a jak wszyscy wiedzą oni nie stronią od alkoholu i używek. Pomyślałem, więc że może byłabyś w stanie pomóc Izzy’emu . Wiem, że bez jego pragnienia pokonania nałogu niczego nie zdziałamy, ale może masz jakieś wspaniałe metody... cokolwiek.
Musiałam to przemyśleć. Sprawa była naprawdę poważna – w końcu chłopak już raz prawie umarł z powodu przedawkowania. Nie byłam pewna czy mam w sobie wystarczająco dużo siły by wyciągnąć go z nałogu. W końcu mnie samej się ledwie udało wyjść z tego bagna i to tylko dzięki pomocy osób, które kochały mnie z całego serca. Bałam się, że narobię Axlowi fałszywych nadziei – zagwarantuje mu sukces, ale koniec końców poniosę klęskę. Z drugiej jednak strony nie wyobrażałam sobie, że teraz odmowie – ta miłość i troska bijąca z oczu rudego sprawiła, że chcąc nie chcąc emocjonalnie zaangażowałam się w tę sytuację. Izzy wydał mi się miłym, ale bardzo zagubionym chłopcem, który po prostu zapomniał czym jest dobro a czym zło. Który się rozsypał. I który naprawdę potrzebował pomocy. To były tak naprawdę ostatnie momenty. Ostatnie chwile na to by mu pomóc. Poza tym tak naprawdę musiałam się zgodzić – prędzej czy później Geffen zorientuje się, że coś jest nie tak z gitarzystą jego nowej perełki, a to oznaczałoby koniec kariery Stradlina. Muzyków jest bardzo łatwo zastąpić. Wyrzuty sumienia nie dałyby mi żyć, gdybym dopuściła do tego by czyjeś marzenia legły w gruzach.
Rudy wlepiał we mnie te swoje niebieskie oczy badając czy się zgodzę i czy jestem na pewno godna zaufania. Odwzajemniałam spojrzenie i w efekcie mierzyliśmy się tak przez parę minut. On pierwszy odpuścił. I wcale go to nie cieszyło. Uśmiechnęłam się łobuzersko i zaciągnęłam się papierosem.
- Dobra. Przyjmijmy, że byłabym w stanie wam pomóc. Problem polega na tym, że nie znam żadnej magicznej recepty, która sprawiła by że Izzy przestanie ćpać. Wszystko zależy od tego czy on jest gotowy rzucić i czy ma wyst...
- Przepraszam, że wejdę ci w słowo. Jestem pewien, że Stradlin tego pragnie tylko ktoś musi go po prostu uświadomić, że tak jest. Ja, o dziwo, nie mam takiej siły przebicia, nie potrafię do niego już dotrzeć. Jak mówiłem – nasze drogi się trochę rozeszły, już nie jesteśmy tak blisko. Liczę, że ty – mając tak bogate doświadczenie – będziesz w stanie coś zdziałać. Może znasz jakieś psychologiczne, teksty czy triki... no cokolwiek. Albo chociaż potrafisz porozmawiać z nim na spokojnie sprawić ze się przed tobą otworzy. Ja niestety jestem cholerykiem i nie potrafię rozmawiać o takich rzeczach. Zaraz bym się wściekł i walnął pięścią w ścianę albo zrobił mu krzywdę. Na pewno zareagowałbym zbyt emocjonalnie, a tu potrzeba spokoju. Kurwa naprawdę... jestem zdesperowany. Mało mi brakuje by zacząć cię błagać o wsparcie.
- Doskonale rozumiem o co Ci chodzi. Ja też kiedyś byłam choleryczka, ale na szczęście z biegiem czasu nauczyłam się trzymać nerwy na wodzy. Powiem Ci, że sytuacja łatwa nie jest i wymaga ciężkiej pracy. A ja nie jestem pewna czy będę miała na to czas i siłę. Ale pomogę. Polubiłam cię i widzę że naprawdę kochasz swojego przyjaciela i zależy ci na nim. I to mnie szczerze mówiąc poruszyło. Skoro twierdzisz, że on byłby gotów na przyjęcie mojej pomocy to zaufam ci. Zawsze warto spróbować tak czy siak. Ale w zamian musisz mi obiecać, że będziecie się zachowywać jak ludzie. Pogadasz z chłopakami i przekonasz ich by nie sprawiali mi kłopotów, a ja w tym czasie będę mogła na spokojnie zająć się Stradlinem. Także zero rozrób, bardzo głośnych imprez, problemów z policją, aktów wandalizmu i tak dalej. Jak mniemam rozumiesz co mam na myśli.
Moje warunki były trudne do spełnienia, ale musiałam je postawić. Nie dałabym sobie rady jednocześnie z łagodzeniem skutków ekscesów zespołu i z prowadzeniem terapii Izzy'ego. Pewnie nikt nie poradziłby sobie z taką odpowiedzialnością.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.
Imponowało mi to, że jest w stanie skoczyć za przyjacielem w ogień. Że jest taki lojalny i troskliwy. Że w odpowiednim momencie potrafi wsadzić dumę w kieszeń. Podobał mi się również ten jego trudny charakterek – z nim nie można narzekać na nudę, zawsze są fajerwerki.
- No dobrze. Chciałabym, więc spotkać się z tobą jeszcze kiedy indziej by dowiedzieć się trochę więcej o Izzym. Możemy się tak umówić? – dochodziła już 21, a ja nie miałam już sił na kontynuowanie rozmowy.
- A teraz nie możemy o tym porozmawiać?
- No niestety nie. Mam jeszcze parę spraw na głowie. – zgasiłam papierosa i rzuciłam na blat banknot 20$. Uśmiechnęłam się do Axla na pożegnanie i skierowałam się ku postojowi taksówek, który na szczęście znajdował się po drugiej stronie ulicy.
Już po chwili gnałam skąpanymi w świetle latarni ulicami Santa Monica. Moje służbowe mieszkanie dzieliło od wytwórni  ledwie parę przecznic. David świetnie to wszystko rozplanował – pamiętał, że lubię chodzić do pracy i wracać do domu na piechotę, bo wtedy łatwiej jest mi wszystko poukładać sobie w głowie. Zresztą nie ma nic lepszego niż spacer w ciepły dzień. W Norwegii niestety nie mogłam sobie pozwolić na takie przyjemności – pogoda niezbyt często sprzyjała przebywaniu na dworze.
Próbowałam sobie sklecić jakikolwiek plan działania, ale nie byłam w stanie. Zmęczenie mąciło mi umysł i sprawiało, ze oczy same mi się zamykały. Wykrzesałam z siebie jednak wystarczająco siły by ustalić dwa zadania na jutrzejszy dzień – po pierwsze porozmawiać z Axlem (szczerze mówiąc nie mogłam się już tego doczekać) i zrobić pierwszy krok w stronę Izzy'ego, postarać się choć trochę do niego zbliżyć, porozmawiać z nim. Wszystko inne odłożyłam na później. Szlag by to. Jeszcze niedługo będę musiała pomyśleć o załatwieniu jakiegoś koncertu Gunsom – ludzie nie mogą o nich zapomnieć.
Zanim się spostrzegłam taksówka zajechała pod trzy piętrowy budynek cały obrośnięty zielonym bluszczem. Wyróżniał się spośród innych budowli stojących na tej ulicy – był wyraźnie straszy, a co za tym idzie mniej nowoczesny. Byłam zachwycona.
Wcisnęłam kierowcy 15$ i skierowałam się ku drzwiom frontowym po drodze wyjmując klucz z torebki. Moje mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze. Już na lotnisku Dave wcisnął mi klucze i poinformował, że bagaże zostaną odwiezione do mojego nowego domu, a my najpierw udamy się do wytwórni bym mogła poznać moich nowych podopiecznych. Pasował mi ten układ – chciałam mieć formalności już za sobą.
Mieszkanie było dość duże i przestronne – miałam do swojej dyspozycji dwa pokoje wraz z kuchnią i łazienką. Postanowiłam, że dokładne oględziny zostawię sobie na później i skierowałam się ku pierwszym z brzegu otwartym drzwiom, które na szczęście prowadziły do mojej sypialni. Chwilę później już spałam – zdążyłam jedynie zdjąć buty, spódnice i stanik.
--
Była hipnotyzująca. Miała w sobie coś takiego, co zmuszało człowieka do poświęcenia jej więcej uwagi, do dokładnego przyjrzenia się jej. Fascynowała. Biła od niej dziwna siła, która przyciągała ludzi. Ach, ciężko mi to opisać.
Ja się nawet nie broniłem. Nie miałem na to siły. Po prostu wpadłem tak nagle i niespodziewanie. Nawet nie wiem kiedy mnie zdobyła. A czym? Jednym przelotnymi spojrzeniem.
Dziesięcioma sekundami, które poświęciła wyłącznie mi.
Ruszyła mnie.
Natchnęła mnie.
Pomogła mi.
I za to chciałbym jej podziękować.

---
Będę wdzięczna za komentarze :3

niedziela, 24 lipca 2016

4.

No dobra. Kolejny przejściowy rozdział jest gotowy. Jestem z niego całkiem zadowolona, ale jednak to nie jest szczyt moich umiejętności. Za wszelkie błędy przepraszam (proszę mnie poinformować w komentarzach jakby się jakieś pojawiły).

Nie wiem czy spodoba wam się mój Axl - postanowiłam, że nie zrobię z niego chuja. Ja tam go uwielbiam ^^

Postaram się teraz publikować w miarę regularnie, ale wiecie - nie wiem czy mi się uda xD
Enjoy!

----


Siedziba wytwórni Geffena mieściła się w Santa Monica, na Coloroado Avenue pod numerem 2220. Wiele się zmieniło od mojej ostatniej wizyty w Geffen Records – zostawiając Miasto Aniołów te parę lat temu w moich myślach wryty był obraz potężnego, betonowego kloca otoczonego lichymi drzewkami (a właściwie suchymi kikutami). Obecny wygląd biurowca w niczym nie przypominał mojego wspomnienia. Budynek przed którym stałam byl cały przeszklony i wspaniałe wyglądał w promieniach chylacego się ku zachodowi słońca. Światło odbijało się od szybek i nadawało budowli piękny, pomarańczowy kolor. Dookoła wytwórni obsadzono czerwone i białe bugenwille. Wszystko razem robiło niesamowite wrażenie. Budowla przykuwała  wzrok i zachęcała do wejścia do środka. Pomyślałam, że David odwalil kawał dobrej roboty inwestując w otoczenie. Wreszcie jego firma mogła wejść na nowy, wyższy etap.
Wnętrze również wzbudzało zachwyt – było bardzo nowoczesne, utrzymane w jasnych barwach. Za lada recepcji siedziała blondynka zatopiona w lekturze taniego romansu. Usłyszawszy nasze kroki poderwała się momentalnie, a widząc Geffena uśmiechnęła się szeroko..
- Och to Pan, Panie Geffen! W czym mogę Panu pomoc? Czy miło spędził Pan dzisiejszy dzień? Odwołać resztę pańskich spotkań? Może jest Pan zmęczony? – paplała bez ustanku stopniowo robiąc się coraz bardziej czerwona. Od razu było widać, że chciałaby by jej relacja z Davidem była trochę mniej profesjonalna...
- Tak, tak Monique odwołaj wszystko. Dzisiaj mam do załatwienia bardzo ważna sprawę z Ar i nie chce by jakieś pierdoły zaprzątały mi głowę.
Dopiero usłyszawszy moje imię recepcjonistka oderwała wzrok od szefa i zauważyła, że stoję obok niego. Przetaksowala mnie szybko spojrzeniem i  niezadowolona badaniem napuszyła się widać uznając mnie za ciężkiego przeciwnika w walce o względy Davida. Zagryzłam wargę powstrzymując się od śmiechu. Zakochane dziewczyny są takie urocze.
Zerknęłam dyskretnie na Geffena chcąc ocenić jego stosunek do kobiety – rozczarowana dostrzegłam jednak, że kompletnie nie zwracał na nią uwagi pochłonięty rozmowa telefoniczna i podpisywaniem papierów, które podsuwała mu pracownica.
Mniej więcej pięć lat temu, 12 sierpnia, wszystkie stacje telewizyjne trąbiły o wielkiej tragedii, która miała miejsce na lotnisku w Los Angeles. Pilot samolotu nie mógł otworzyć podwozia i w efekcie maszyna uderzyła w płytę lotniska momentalnie stając w płomieniach. Zginęło ponad sto osób. W tym ciężarna żona Davida, która wracała z wizyty u rodziców w Bostonie. Mój szef i jednocześnie przyjaciel bardzo długo nie mógł się po tym pozbierać. Wiele razy starałam się umówić go na randkę, ale on zawsze odmawiał. Wolał wciągnąć się w wir pracy i zapomnieć, że istnieje coś takiego jak miłość czy życie osobiste.
Skończywszy papierkowa robotę David skierował się do windy, a ja potruchtałam za nim. Pokój, w którym czekał na mnie mój nowy zespół, znajdował się na 5 piętrze, więc podróż nie była długa. Przyjemnie umilało ją „ Sweet Emotions” Aerosmith, które leciało z głośników. Słysząc mój ulubiony zespół momentalnie odpłynęłam. Moje wcześniej napięte mięśnie rozluźniły się, a myśli przestały galopować. W tamtym momencie poczułam, że mogę wszystko i nic nie będzie w stanie mnie pokonać. To śmieszne, że coś tak błahego jak wsłuchanie się w wokal ukochanego artysty potrafi człowieka tak odstresować.
Dźwięk zatrzymującej się windy brutalnie sprowadził mnie na ziemię i przywrócił cale zdenerwowanie.  Westchnęłam głęboko i skierowałam swe kroki na jasny korytarz obwieszony różnymi tytułami, które zdobyła wytwórnia.   Korytarz kończył się masywnym, dębowymi drzwiami. Właśnie za nimi czekało na mnie pięciu muzyków, których kariera zaraz miała zależeć tylko ode mnie. Ta ogromna odpowiedzialność przytłaczała mnie, ale jednocześnie też napędzała do działania. Zawsze kochałam moją pracę. Była całym moim życiem. Pracując z zespołami czułam, że robię coś istotnego, wielkiego. Że pomagam ludziom realizować ich pragnienia, pośrednicze w dawaniu światu wspaniałej muzyki. To było niesamowite. Jednak zajęcie to miało też swoje minusy – nadużywanie narkotyków, alkoholu i życie w ciągłym stresie wykończyło mnie doszczętnie. Po dwóch latach byłam wrakiem człowieka. Po trzech ledwie cieniem siebie sprzed lat. Między innymi dlatego rzuciłam wszystko i wyjechałam. Miałam dość takiego życia. Ale teraz wróciłam – silniejsza  mądrzejsza, gotowa do podjęcia nowych wyzwań. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Geffen zatrzymał się przed drzwiami, zakończył rozmowę telefoniczną i przyciągnął mnie do siebie okazując w ten sposób wsparcie.
- Wiem, że się denerwujesz gwiazdeczko. Widać to po tym jak drga ci żyłka na czole. Ale szczerze mówiąc nie wiem czym. Jesteś niesamowicie dzielną młoda kobietą. Zawsze mnie to w tobie fascynowało. Wiedz, że nigdy bym nie zadzwonił jakbym szczerze nie wierzył, że dasz radę. Jestem przekonany, że nikt inny by nie podołał temu zadaniu. Więc przestań się denerwować, wejdź tam i pokaż im już na początku, że nie można z tobą zadzierać.
Mężczyzna odsunął mnie od swojej klatki piersiowej i otarł kciukiem zbłąkana łzę, która właśnie spływała po moim policzku. Moja twarz w tamtym momencie przypominała dorodnego pomidora – wzruszyłam się jak idiotka i trochę było mi głupio z tego powodu. Geffen zaśmiał się i po ojcowski zmierzwił mi włosy.
- Czas zmierzyć się ze swoimi demonami Arien.

Czekaliśmy już ponad pół godziny na księżniczkę, która jak widać nie nawykła do bycia punktualną. Nic mnie bardziej nie wkurwia od osób, które traktują innych bez szacunku. Od razu widać, że laska nie wczuje się w nas, nie będzie nam się z nią dobrze układać. Przecież Geffen musiał jej powiedzieć, że traktujemy ten zespół (no cóż... przynajmniej ja) na poważnie i że wiążemy z nim przyszłość. O nie, nie. Ta suka kompletnie nie nadaje się na naszego menagera. Przecież to jest kurwa niedopuszczalne. Jak można się tak spóźniać ja się pytam? Kurwa mać.
Wściekły nawet nie zauważyłem, że zamazałem już całe pudełko po pizzy, które leżało przede mną i zacząłem bazgrać po stoliku, który wyglądał na bardzo drogi. A chuj. Mają za swoje. Mogli się nie spóźniać.
W mojej głowie kłębiło się milion pomysłów na nową piosenkę, ale żadnego z nich nie mogłem przelać na papier. Nie wiedziałem jak zacząć, co wpleść do środka i jak zakończyć utwór. Nie chciałem tworzyć czegoś kiepskiego – jestem perfekcjonista i nie wybaczyłbym sobie gdyby świat ujrzał jakieś moje nędzne wypociny pisane pod przymusem i do tego na kacu. Nigdy na to nie pozwolę. Terminy jednak mnie goniły – za dwa dni miałem oddać wytwórni gotowy kawałek, a nie miałem nawet pierwszego wersu. Nie nastrajało mnie to pozytywnie do życia niestety.
Kompletnie zrezygnowany całą sytuacją rzuciłem ołówek w kąt pokoju i odchyliłem się do tyłu na kanapie jednocześnie zakładając ręce za głowę. Powoli zaczynało mnie to wszystko przerastać. Rozejrzałem się po pokoju by sprawdzić, co robi reszta zespołu. Dobra. Byli w miarę spokojni. Mój wzrok skierował się ku automatowi z kawą przy którym stał Izzy. Jemu trzeba było poświęcać trochę więcej uwagi, wymagał specjalnego traktowania. Martwiłem się o niego. Cholernie. Panicznie się bałem tego, że kiedyś przesadzi i zniknie z tego świata. Ten strach paraliżował mnie do tego stopnia, że ledwie mogłem oddychać. Nigdy bym sobie nie wybaczył jakby coś mu się stało. Stradlin wyglądał tragicznie – jak chodząca, a może raczej pełzająca śmierć. Narkotyki do tego stopnia wyniszczyły jego organizm, że ledwo potrafił utrzymać się w pionie.
Zaniepokojony obserwowałem go przez parę minut by w końcu wstać i po prostu przytulić się do mojego najlepszego przyjaciela, do mojego brata. Izzeusz zaskoczony dopiero po chwili odwzajemnił uścisk. Byłem wściekły, ze tylko tyle mogłem mu dać.
Paręnaście minut później drzwi w końcu się otworzyły i do pokoju wszedł Geffen wraz z niską blondynką. Kobieta była... całkiem atrakcyjna. Ubrana była w krótką, skórzana spódniczkę i luźną  koszulkę z logiem Aerosmith. Na nogach miała czarne szpilki. Włosy upięła w kok. Rozejrzała się dookoła zatrzymując wzrok na każdym z członków zespołu z osobna na trochę dłużej. Po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- No no chłopcy. Nie było mnie 2h, a pokój nie został zdemolowany. Jestem pod wrażeniem. – Geffen zażartował próbując rozluźnić atmosferę, która z wiadomych powodów była dość napięta. Wywróciłem oczami. Nie wiem dlaczego, ale ten człowiek mnie wyjątkowo drażnił – Dobrze Ar usiądźmy.
Szef położył kobiecie rękę na ramieniu i delikatnie skierował ją ku jednemu z dwóch foteli znajdujących się w pokoju. Chwilę później obydwoje już siedzieli.
- No dobrze – Geffen odchylił się w fotelu próbując ułożyć się wygodnie. Nasza przyszła pani menager za to siedziała sztywno wyprostowana i łapczywie wciągała w płuca dym tytoniowy. Była wyraźnie zestresowana – mimo starań nie udało jej się ukryć zdenerwowania. Obserwowałem ją bez przerwy od chwili, gdy weszła do pokoju. Ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie reagowała. Chciałem ją sprowokować, byłem ciekawy czy w końcu wybuchnie. Geffen w tym czasie zaczął tłumaczyć warunki dalszej współpracy, nasze zobowiązania wobec firmy i inne tego typu bzdury. Kompletnie nie skupiałem się na  jego słowach – szkoda mi było na to czasu. Kobieta w końcu odwróciła głowę delikatnie w moją stronę i odwzajemniła moje spojrzenie. Mierzyliśmy się wzrokiem przez parę minut po czym Pani menager ni z gruchy ni z pietruchy... pokazała mi język po czym zaśmiała się pod nosem i jak gdyby nigdy nic wtrąciła swoje trzy grosze do rozmowy. Kompletnie nie spodziewałem się czegoś takiego i szczerze mówiąc nie wiedziałem jak mam zareagować. Ta mała suka mnie zagięła i... cholernie mi się to spodobało. Była godnym przeciwnikiem – brakowało mi kogoś takiego w moim życiu. Kogoś, kto będzie miał odwagę mi się przeciwstawić, z kim będę mógł stoczyć bój, który rozwinie mnie jako człowieka. Zaczynałem się cholernie cieszyć na tę współpracę.
- No dobrze, więc skoro wszystkie formalności mamy za sobą to może ja powiem parę słów o sobie – Kobieta uśmiechnęła się i puściła oczko do Davida, który ewidentnie nie wpadł na to by ją przedstawić trochę dokładniej. Mężczyzna speszył się. – Nazywam się Arien Peak i jestem związana z branżą muzyczna odkąd skończyłam 18 lat. Zajmowałam się takimi zespołami jak Van Halen czy Motley Crue. Ostatnie dwa lata spędziłam poza Ameryką, ale teraz wróciłam z nowymi siłami i pomysłami. Chciałabym was lepiej poznać i dlatego zapraszam was jutro wieczorem do Whisky A GO GO. Co wy na to? – odpowiedział jej pomruk wyrażający aprobatę. – No dobrze, to do zobaczenia.
Kobieta wstała, uścisnęła dłoń Davidowi i skierowała się ku wyjściu. Przed naciśnięciem klamki zdążyła jeszcze uśmiechnąć się do mnie i tyle ja widziałem.
Prychnąłem ubawiony pod nosem i skierowałam spojrzenie na chłopaków chcąc ocenić czy spodobała im się nasza nowa Pani Menager. Slash wyglądał jakby kompletnie nie ogarniał gdzie się znajduje. Cała swoją uwagę skupił na powolnym strojeniu gitary. Steven jak zwykle siedział z wielkim uśmiechem na twarzy i rozkoszował się każda chwilą spędzoną w biurze. Mimo tego, że był wkurwający i nadużywał narkotyków to  był jedną z dwóch osób, które szanowałem w zespole. Steve cholernie przejmował się wszystkim, co było związane z naszą kariera, starał się jak mógł by pomóc zespołowi. Duff był jak zwykle nieobecny – ten niczego i nikogo nie traktował poważnie. Pewnie teraz leży najebany w jakiejś obskurnej melinie. I mam nadzieję, że tam kurwa sczeźnie. A Izzy? W momencie w którym na niego spojrzałem mój przyjaciel ćmił papierosa i wlepiał wzrok w drzwi. Wyglądał jakby myślami był bardzo daleko stąd. Chociaż zachowuje  się jak człowiek, a nie pieprzony manekin. Obserwując przyjaciela stwierdziłem, że muszę o nim porozmawiać z Panią menager. Skoro współpracowała z ćpunami z Motley i Van Halen to na pewno będzie wiedziała jak pomóc Izzy'emu. Poza tym chciałem się z kimś podzielić moimi zmartwieniami, nie chciałem by ta sprawa była tylko na mojej głowie, bo powoli mnie to przerastało.
Nie przejmując się nikim ani niczym wstałem z kanapy i opuściłem pomieszczenie. Geffen i tak kończył swój monolog, więc nie powinien mieć mi za złe, że nie zostałem na epilogu. Ruszyłem szybkim krokiem ku schodom uznając, że tak będzie szybciej. Miałem nadzieję, że zdążę złapać Arien i zamienić z nią kilka słów. Chciałem mieć to za sobą. A w klubie nie będzie czasu ani miejsca na prowadzenie tak poważnych rozmów. Dorwałem ja w momencie w którym otwierała drzwi do taksówki. Szybko pokonałem dzielącą nas odległość, zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem i krzyknąłem do taksówkarza by spierdalał, bo inaczej rozjebie mu łeb. Chwilę później po samochodzie nie było śladu. Kobieta stała wciąż zszokowana z uniesioną ręką ( bo przed chwilą trzymała ją na drzwiach pojazdu). Wpatrywała się we mnie tymi wielkimi, błękitnymi oczami czekając na moje wyjaśnienia. Uśmiechnąłem się łobuzersko. Wyglądała naprawdę słodko.
- Najmocniej przepraszam za zaistniałą sytuację, ale mam pytanie, które nie może czekać. Jesteś zainteresowana usłyszeniem go?
- Yyym... Chyba tak.
- Pójdziesz ze mną na kawę?
A już myślałem, że bardziej jej nie skołuję. Oj jak ja lubię się tak miło zaskakiwać.
- Słu... Słucham?
- Widzisz tamtą kawiarenkę na rogu? Podają tam genialną latte z cynamonem. Może byś chciała skosztować?
Blondynka otrząsnęła się z szoku i zmierzyła mnie spojrzeniem wyraźnie sprawdzając czy czegoś nie kombinuje.
- Chciałabym.
Nie zwracając zupełnie na mnie uwagi skierowała się do lokalu odpalając po drodze papierosa.
Chyba jednak zdałem egzamin.
---
Liczę na wasze komentarze :3

środa, 27 stycznia 2016

3.

Ekhem XD Nawet nie wiem co napisać, więc może sobie daruję XD
~Draconis (Budzisz)


---

Wpatrywałam się tępo w budynki stopniowo oddalające się i znikające za mlecznymi chmurami w miarę, jak samolot wznosił się coraz wyżej i wyżej. Był już prawie wieczór – pomarańczowe słońce pięknie rozświetlało okolice mojego ukochanego miasta ledwo widocznego zza gęstych obłoków. Chcąc nie chcąc uświadomiłam sobie, że o tej godzinie bar, w którym do wczoraj pracowałam, zaczynał zapełniać się głodnymi, ale szczęśliwymi ludźmi pragnącymi jedynie napić się piwa, zjeść pyszną zupę rybną serwowaną w knajpie i odprężyć się po ciężkim dniu spędzonym w pracy. Ich twarze wszystkie były mi znajome – z niektórymi z nich utrzymywałam nawet, prywatnie, przyjacielskie kontakty. W tej małej mieścinie mój bar był jedyną stałą atrakcją – każdy mieszkaniec odwiedził go przynajmniej parę razy w życiu. Wspominając to wszystko przypomniało mi się jak codziennie, koło 20, zwykł przychodzić, siadać przy barze i tkwić tam aż do zamknięcia, co rusz próbując nawiązać ze mną kontakt i wyłudzić numer telefonu. W końcu mu się udało i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od jednego głupiego koncertu...
Przymknęłam oczy siłą odpychając nieprzyjemne myśli. Boże, w tym momencie mogłabym zabić za papierosa.
Gdy otworzyłam je ponownie spostrzegłam parę dużych oczu odbijających się w szybce okienka. Ten kolor, to spojrzenie rozpoznałabym wszędzie. To nie mógł być nikt inny. Kropla potu spłynęła mi po karku, mięśnie spięły się boleśnie, a serce zaczęło bić tak mocno, że byłam pewna, iż lada chwila potrzaska mi wszystkie żebra. Nie wiedziałam jak mogłam nie zauważyć, kto siedział przy mnie od dłuższego czasu. Musiał przyjść spóźniony, gdy zajęta byłam własnymi myślami. Dlaczego mnie nie zaczepił wiedząc, z kim ma do czynienia? Bo tego, że wiedział byłam pewna – w końcu łączy nas kawał historii. Gotowa na każdą ewentualność odwróciłam się powoli, ledwie żywa ze zdenerwowania.
I… Okazało się, ze Ktoś na górze boleśnie ze mnie zadrwił podrzucając mi ten ochłap nadziei. Nie pierwszy raz zresztą. Moim oczom ukazała się blada buzia (inaczej jej określić się nie dało tylko tym zdrobnieniem) w kształcie serca (zdecydowanie damska) okalana czerwonymi sprężynkami. Kobieta wpatrywała się w okno, lecz gdy zobaczyła, że patrzę na nią oniemiała, uśmiechnęła się przyjaźnie zupełnie nie zwracając uwagi na mój dziwny wyraz twarzy.
- Podróż biznesowa? – zagadnęła i utkwiła we mnie te swoje niebieskie tęczówki. Przyjrzałam się im dokładnie zanim zebrałam się na odpowiedź –na pierwszy rzut oka były identyczne. Im dłużej jednak je analizowałam tym bardziej byłam pewna, że te oczy nie mogły należeć do niego. Te tutaj były przyjazne, wypełnione ciepłem. Jej spojrzenie sprawiało, że rozmówce mimowolnie ogarniał dobry nastrój. Jego natomiast były zawsze zimne, nieprzeniknione. Tak podobne, a jednak tak różne.
- Poniekąd: zmieniam pracę – uspokoiwszy oddech odpowiedziałam. Ta kobieta miała w sobie coś, co mnie coraz bardziej fascynowało w miarę jak nawiązywałam z nią kontakt. Elektryzowała. Była jakby przepełniona pozytywną energią, chęcią do życia, radością. Dokładnie tym, czego brakowało mi praktycznie przez całe życie, a co, gdy już odnalazłam, odrzuciłam by ponownie zanurzyć się w bagnie zwanym Miastem Aniołów.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Znam to. Mój szef właśnie przenosi mnie do Los Angeles. Można powiedzieć, że awansowałam – zaśmiała się.
- A czym się zajmujesz, jeśli mogę spytać?
- Robię w zwykłym korpo. Nic ciekawego tak szczerze mówiąc – słownictwo, jakiego używała zdradzało wiejskie pochodzenie. Delikatnie psuło to obraz eleganckiej kobiety sukcesu, który, jak można było wywnioskować po jej stroju i idealnych manierach, kreowała od wielu lat. Akcent był już bardziej ukryty – tylko od czasu do czasu wybijał się na wierzch, gdy ton jej głosu stawał się bardziej przyjacielski.
Zapałałam sympatią do tej drobnej, rudowłosej istotki tak desperacko ukrywającej swoją prawdziwa naturę pod grubą warstwą profesjonalizmu. Prawdziwą naturę wiejskiej dziewczyny spędzającej dnie na wspinaniu się po drzewach i strzelaniu do kaczek wraz ze starszymi braćmi. Jestem pewna, że tą twarz, którą dzisiaj poznałam od dawna nikomu nie pokazywała.
Nasza rozmowa, co jakiś czas urywała się i pogrążałyśmy się w ciszy, która, o dziwo, nie była nieprzyjemna. Przypominała raczej tę, która zapada między ludźmi znającymi się całe życie. Poruszałyśmy błahe tematy, które do niczego nas nie zobowiązywały. Jednakże z samolotu wyszłyśmy całkowicie usatysfakcjonowane przeprowadzoną konwersacją.
 Na lotnisku rozstałyśmy się w przyjaźni i każda poszła w swoją stronę –ja skierowałam swe kroki ku czarnej limuzynie, a ona ku postojowi taksówek. Obiecałyśmy sobie, że znajdziemy chwilę i umówimy się na kawę. Żadna jednak nie zaproponowała drugiej swojego numeru telefonu.
David Geffen zdecydowanie postarzał się odkąd ostatnio go widziałam. Jego kruczoczarne włosy przyprószyła siwizna, a orzechowe oczy straciły młodzieńczy blask i lekko zmętniały. Wciąż jednak pozostawał bardzo przystojnym mężczyzną, a jego uśmiech nadal mógł zwalić z nóg niejedną kobietę. Aż zaśmiałam się pod nosem na jego widok wspominając stare dzieje.
- Arien skarbie! – krzyknął i podbiegł do mnie z wyciągniętymi rękami. Nasz uścisk był przyjacielski, ale jednak bardzo formalny – trzeba było pamiętać o łączącej nas relacji pracodawca-pracownik.  Mimo tylu świństw, jakie mi wywinął to brakowało mi tego sukinsyna.
- No, no. Kwitniesz. Nie poznaję cię – mruknął z aprobatą taksując mnie spojrzeniem.
Pominęłam tą uwagę milczeniem i wsiadłam do samochodu, który po chwili ruszył do siedziby wytwórni. Uchyliłam okno odpaliłam papierosa. Zaciągałam się głęboko analizując, co zmieniło się w Los Angeles. Nie skupiałam się za bardzo na monologu Davida zbyt zajęta dryfowaniem pomiędzy kolejnymi scenami z przeszłości. Jak zauważyliście była to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu.
*
Czekali. Każdy na swój sposób wyładowywał swoje zdenerwowanie- rudowłosy zawzięcie skrobał długopisem po brudnym pudełku po pizzy, mulat rozwalony na fotelu leniwie brząkał na starym Gibsonie, niski blondynek bębnił pałeczkami perkusyjnymi po blacie stolika… Napięcie wisiało w powietrzu. Jednak w momencie, w którym ta kobieta wejdzie do pokoju ulotni się ono momentalnie – przecież nie można jej pokazać, że im zależy. Zdumiewające jest to, że pięciu niechlujnych, rozwydrzonych mężczyzn stłoczyło się w jednym pomieszczeniu i we względnej ciszy czekało na osobę zmierzającą w ich stronę z lotniska. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak się stało – może to Geffen wykreował ją w taki sposób, że muzycy zaczęli ją szanować, a nawet podziwiać jeszcze za nim pokazała im się na oczy, a może po prostu byli zbyt zmęczeni by rozpoczynać nową burdę. W końcu dzień wcześniej opijali rozpoczęcie nowego rozdziału w ich karierze. Tak czy siak na pewno byli podekscytowani.
Izzy podszedł do automatu z kawą, wrzucił monetę i przystawił skręta do ust. Przez chwilę delektował się gęstym dymem wypełniającym mu płuca zanim wypuścił go z głośnym sykiem. Podczas czekania stukał butem o ścianę próbując zebrać myśli, które galopowały mu w głowie wprowadzając go w pochmurny nastrój. Od jakiegoś czasu starał się zmusić do napisania nowej piosenki, ale jak na razie nie szło mu to najlepiej. Wena opuściła go niespodziewanie i mimo iż próbował różnych sposób to nie chciała powrócić. Właśnie z tego powodu mężczyzna pogrążał się coraz bardziej w używki, co doprowadziło go na skraj przepaści. Wyraźnie odbijało się to również na jego zdrowiu – cera przybrała żółtawy odcień, oczy straciły blask i stały się matowe niczym te u pluszowego misia. Bardzo schudł, a najbardziej było to widać po jego ubraniach – kiedyś dopasowane, teraz wisiały na nim. Stał się po prostu wrakiem człowieka, cieniem dawnego siebie.
Stradlin poczuł rękę na swoim ramieniu. Odwrócił się, a jego wzrok napotkał zmartwione spojrzenie Axla. Rudowłosy, mimo iż był z niego kawał skurwysyna, to potrafił pokazać, że ma ludzkie uczucia. Z Izzym łączyła go wyjątkowa więź – dorastali razem, dzielili wszystkie radości i smutki, wzloty i upadki. Byli dla siebie jak bracia – zawsze razem i tak już do końca. Rose potrafił wyczuć, gdy coś trapiło jego przyjaciela, wiedział, kiedy działo się coś złego. Martwił się. Tak cholernie się martwił o tego zasranego gnojka, który robił ze swojego organizmu kupę gówna. Chciał pomóc, ale wiedział, że nic prócz swojego wsparcia nie może mu dać – jeżeli człowiek sam nie uświadomi sobie, że ma problem, że czas coś zmienić to osoby postronne nic nie zdziałają. Jeżeli zamknie go na odwyku to po wyjściu Stradlin wróci do destrukcyjnego nałogu.
Rudowłosy przygarnął ramionami swojego basistę. Wtulił twarz w jego tłuste włosy i zacisnął zęby z trudem powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu.

Obecnie nic więcej nie mógł zrobić. 
--
PS: wbrew pozorom nie ma nieścisłości z tym ukochanym ze Skandynawii. Kiedy to wyjaśnię xD

wtorek, 6 maja 2014

Liebster Award


Kurczę, to już 3 raz XD (poprzednie były na starym blogu).
Miło z waszej strony kotki. 
Za nominację dziękuję mojej kochanej Chelle.
Zapewne wszyscy znają zasady (pewnie nie ma osoby, która by nie otrzymała tej nagrody), więc nie będę się rozpisywać.


Teraz pytania:

  1.  Co budzi w Tobie największy lęk?


  • Nie ma tego wiele - horrory, trupy i karaluchy. Poza tymi małymi rzeczami to uważam się za całkiem odważną ^^
     2. Jakie cechy cenisz sobie u ludzi?
  • Otwartość, poczucie humoru, afirmacje świata, uprzejmość oraz inteligencję.
     3.  Co najbardziej lubisz w ukochanym gatunku muzycznym?
  • Jestem osobą kochającą glam ponad życie, więc co ja tam wiem o muzyce XD Cenie w nim przede wszystkim energię, melodyjność, charakterystyczne dla glamu wysokie, nośne wokale. No i mam słabość do wyglądu muzyków (zazwyczaj są cholernie przystojni) i ich specyficznego ubioru. I do tych genialnych fryzur! 
   4. Za pomocą czego jest ci najłatwiej wyrazić siebie?
  • Ubioru, poglądów, muzyki jakiej słucham, a której się nie wstydzę (choć powinnam, wiem XD). 
   5. Czy potrafiłabyś pomóc obcej, biednej, ale i uzależnionej od czegoś osobie?
  • Z doświadczenia wiem, że ludzie uzależnieni od czegoś nie są biedni, ale okej. Jestem zdania, że takie osoby same muszą sobie pomóc i uporać się ze swoim nałogiem. Nikt inny nie zrobi tego za nich. Mogę ją skierować do jakiegoś domu pomocy, czy czegoś takiego, dać trochę jedzenia, ale to wszystko. Ewentualnie wesprzeć moralnie. 
   6. Jakie masz plany na przyszłość?
  • Nie mam planów. Chciałabym związać swoje życie z muzyką - zostać dziennikarzem muzycznym czy managerem. Ale nie wiem, mam jeszcze czas.
   7. Jaką cechę lubisz w sobie najbardziej?
  • Pozytywną energię, lojalność oraz troskę o innych.
   8. Jakie zwierzę chciałabyś mieć w posiadaniu (legalnie bądź nielegalnie)?
  • Fretkę. No i jeszcze jednego kota, bo mój obecny jest jakiś wadliwy.
   9. Czego brzydzisz się najbardziej?
  • Nie mam pojęcia. Ale chyba niemytego, ludzkiego ciała. Szczególnie stóp. Obrzydlistwo. 
  10. Jeśli miałabyś możliwość wcielenia się w kogoś, to kim na pewno nie chciałabyś być?
  • Barackiem Obamą, Putinem i... lesbijką XD
  11. Gdzie chciałabyś zamieszkać w przyszłości?
  • Na pewno w USA - pewnie w LA. Albo w Norwegii/ Szwecji/ na Finlandii - nie znoszę mrozu, ale te kraje jakoś mnie przyciągają. Pewnie dlatego, że się naczytałam o wikingach ._.
Teraz powinnam nominować 11 blogów, ale... Nie zrobię tego. Jestem podłym Smokiem i nie chce mi się wymyślać pytań, a zresztą blogi, które czytam dostały już z 500 nominacji, więc to nie ma sensu.
Kocham was <3