Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale nie dość, że nie miałam internetu to jeszcze zastój twórczy. Ale jest, w końcu. Nie do końca taki jaki bym chciała, ale mogło być gorzej. Dziękuję za wasze ostatnie miłe komentarze i proszę o więcej jeśli można ^^ Tekst pisany kursywą to wcześniejsze wydarzenia.
-------------------------------------------------
By zrozumieć sens tej historii musimy się cofnąć do roku 1985 albo nawet wcześniej.
By zrozumieć sens tej historii musimy się cofnąć do roku 1985 albo nawet wcześniej.
***
Wpił się w moje wargi
zachłannie. Tęsknie. Przyciągając moje ciało najbliżej jak się dało. Jakby
chciał byśmy byli jednym, a nie dwoma, odmiennymi bytami. W tym pocałunku
zawarte było wszystko, co chcieliśmy sobie powiedzieć. Wszystkie te
niewypowiedziane słowa, które raniły pomimo i właśnie, dlatego, że nie zostały
wypowiedziane. Całe uczucie, ból, nienawiść i żal. W tej jednej chwili
wyjaśniliśmy sobie wszystko, co pozostawało niejasne, przez długie lata.
Coraz łapczywiej mnie zagarniał. Delektował się smakiem moich warg. Oddech miał
przyśpieszony. Całował mnie tak jakby nic innego się nie liczyło. Tylko my, tu,
teraz, w tym ciasnym pokoiku. Jakby nie było jutra. Bo dla nas miało go nie
być. Obydwoje wiedzieliśmy, że to nasze ostatnie spotkanie, że więcej się nie
zobaczymy. To bolało, jakby ci ktoś serce rozrywał rozgrzanymi do czerwoności
szczypcami. Dlatego też próbował, ten ostatni raz, jednocześnie, zapamiętać mój
zapach, miękkość mej skóry i delikatność ust. Zachłystywał się mną. Wiedziałam,
że mu wciąż zależy, że nie rozumie moich pobudek. Ale dla mnie to już nie było
to samo… Coś się wypaliło, skończyło. Tak jak się kończy dzień, a po nim
przychodzi noc. Tak samo miało być ze mną. To przyszło nagle, niespodziewanie.
Rujnując i niszcząc wszystko. Nad czym usilnie pracowałam. Co pielęgnowałam i
doglądałam.
On cierpiał. Ja czułam się jakbym, po długiej wędrówce pod górę, zrzucała kamień z barków i zaczynała nowy rozdział życia. Wszystko od nowa. Ale jednak łzy spływały mi ciurkiem po twarzy. Wiem, że jemu też parę pociekło. Drżały mu ręce, gdy próbował odpiąć guziki mojej koszuli. Powstrzymałam go. Spojrzał na mnie w z bólem. Spuściłam wzrok. Na to jeszcze nie byłam gotowa.
- Arian…
Nie pozwoliłam mu skończyć. Teraz już nie było odwrotu. Zamknęłam mu usta delikatnym pocałunkiem.
A potem wyszłam. Z miękkimi kolanami, wciąż oszołomiona. Z myślami galopującymi jak stado mustangów i sercem wygrywającym wariackie tępo. Ale nie odwróciłam się. Ani razu. Nie wiedziałam gdzie idę, ale jednego byłam pewna. Kiedyś pożałuję tej decyzji. Na pewno. Mogę się założyć, że wkrótce będę go znowu potrzebować, a jego już przy mnie nie będzie. Od teraz, chociażbym nie wiem jak chciała i nie ważne, jakie wspomnienia wiążą mnie ściśle z tym miejscem, to Motley House nie mogę więcej nazwać swoim domem.
On cierpiał. Ja czułam się jakbym, po długiej wędrówce pod górę, zrzucała kamień z barków i zaczynała nowy rozdział życia. Wszystko od nowa. Ale jednak łzy spływały mi ciurkiem po twarzy. Wiem, że jemu też parę pociekło. Drżały mu ręce, gdy próbował odpiąć guziki mojej koszuli. Powstrzymałam go. Spojrzał na mnie w z bólem. Spuściłam wzrok. Na to jeszcze nie byłam gotowa.
- Arian…
Nie pozwoliłam mu skończyć. Teraz już nie było odwrotu. Zamknęłam mu usta delikatnym pocałunkiem.
A potem wyszłam. Z miękkimi kolanami, wciąż oszołomiona. Z myślami galopującymi jak stado mustangów i sercem wygrywającym wariackie tępo. Ale nie odwróciłam się. Ani razu. Nie wiedziałam gdzie idę, ale jednego byłam pewna. Kiedyś pożałuję tej decyzji. Na pewno. Mogę się założyć, że wkrótce będę go znowu potrzebować, a jego już przy mnie nie będzie. Od teraz, chociażbym nie wiem jak chciała i nie ważne, jakie wspomnienia wiążą mnie ściśle z tym miejscem, to Motley House nie mogę więcej nazwać swoim domem.
***
Świt w Los Angeles wstawał powoli, ospale jakby całą noc
spędził w którymś z okolicznych klubów. Powolutku, nie śpiesząc się na
horyzoncie pojawił się zarys słońca – wpierw malutka, ledwie widoczna świecąca
łuna, która stopniowo wydoroślała by pokazać nam się w całej swej
okazałości. Zawsze zaczynało oświetlać
miasto od samej góry – najpierw wzgórza Hollywood, a na końcu takie ulice jak
Sunset Boulvard. Tym sposobem, jeszcze na parę minut dłużej, pozwalało nam
myśleć, że Miasto Aniołów to jednak piękne miejsce, pozbawione całego tego show
biznesowego, narkotycznego i alkoholowego płaszcza, którym codziennie się
okrywało. Tak, nie ma nic wspanialszego niż poranki w tej części Kalifornii.
Dzisiaj było dokładnie tak samo. A może nawet lepiej, bo
była to jednak upragniona sobota i mało kto o tej godzinie robił cokolwiek
innego niż spanie. Nawet Sunset było wyjątkowo spokojne. Jak na nie to aż zbyt spokojne. Muśnięte
ciepłymi promieniami wyglądało tak sielsko i błogo, że przywodziło na myśl
jedną z dróg znajdujących się w małych, wiejskich miasteczkach. Strumienie światła wdzierały się również, zza
do połowy zasuniętej firanki, do jednego z mieszkań znajdujących się na tejże
ulicy, ukazując wszem i wobec jakie to bezwstydne życie prowadzą jego właściciele.
I jakie beztroskie. Promyczki po kolej ujawniały każdy grzech mieszkańców –
brudną, zawaloną śmieciami, butelkami, kiepami a nawet strzykawkami podłogę,
ciała - niektóre nawet całkiem nagie- splecione w miłosnych uściskach, rozbity
żyrandol dumnie leżący na, klejącym się od whisky, stole, różnego rodzaju
niezidentyfikowane plamy znajdujące się dosłownie wszędzie, rozbite płyty
winylowe wraz z porysowaną gitarą akustyczną, obdrapane kanapy, z których
wychodził plusz, a wreszcie -niemiłosiernie umorusany, miejscami po podpalany,
materac, na którym wylegiwał się całkiem wysoki, szczupły brunet delektując się
papierosem i patrząc z uśmiechem w sufit. Chłopak właśnie analizował całe swoje
dotychczasowe życie i z zadowoleniem stwierdził, że było on wcale nie najgorsze.
A najlepsze było to, że niedługo zacznie robić to, co zawsze chciał – a
mianowicie jeździć w trasy. Czuł to, po prostu podskórnie czuł, że niedługo
wydarzy się coś, co zawarzy na jego żywocie i obróci je o 360®. I miał skrytą
nadzieję, że chodzi właśnie o sfinalizowanie kontraktu, którego nie mogą
zamknąć już od przeszło miesiąca. Bo cóż innego mogłoby to być? Nowy Gibson to
oczywiście drastyczna i ekscytująca zmiana, ale ona wcale nie przewraca niczego
do góry nogami. Ona nic nie zmienia. Nie ważne czy by miał nową czy starą
gitarę to i tak pozostaje młodym grajkiem, który poza występami w Roxy czy
Rainbow nie ma na co liczyć. Wsłuchał się chwilę w bicie swego serca i poczekał
na tej miły dreszcz, który nie odpuszczał go odkąd się obudził. Tak, to na pewno chodzi o współpracę z
Geffen. Zawsze słuchał się swojego instynktu i respektował te przeczucia, co go
od czasu do czasu nawiedzały. Jak dotąd nigdy się na nich nie zawiódł, a wręcz
przeciwnie – często pokazywały mu najlepszą z możliwych dróg. Przeciągnął się
jak stary kot i założył ręce pod głowę. Zamierzał się trochę przespać, bo w
nocy jakoś nie było kiedy. Trzeba było się zająć między innymi pięknymi
kobietami, co go ciągle nagabywały. A ta jedna to taka zmysłowa była…
Uśmiechnął się łobuzersko i już miał zasnąć rozpamiętując minione wydarzenia,
gdy nagle rozległ się łomot i ktoś zakrzyknął podekscytowanym głosem:
- Kurwa chłopaki mamy ją! Słyszycie?! Mamy! Dajcie mi
cholera jasna papierosa, bo nie wytrzymam! – jakaś ciemna masa wyskoczyła nagle
z korytarza, potykając się uprzednio o stos pustych butelek, i wtarabaniła się
do pokoju. Chłopak mruknął zirytowany, ale otworzył oko by zorientować się, kto
śmiał zakłócić mu odpoczynek i co za wieści przynosi. Ujrzał niezbyt wysokiego
blondyna i od razu zorientował się, że już raczej się dzisiaj nie wyśpi.
- O co tyle krzyku? – burknęło jedno z ciał i odgarnęło z
twarzy burzę loczków ukazując ciemne, teraz zaspane oczy.
- Sfinalizowaliśmy kontrakt! Mamy wreszcie menagera!
Znaleźli ją, słyszycie? – posłaniec nie mógł opanować ekscytacji i zaczął
rytmicznie podskakiwać, co jakiś czas wdeptując w kolejnego człowieka.
- O kurwa – szepnęło z podziwem ciało i zaraz dodało – A ty
to skąd niby wiesz?
Blondasek wyprostował się i dumnie wypiął klatkę piersiową
patrząc na kolegów z pogardą i wyższością.
- Bo to do mnie. DO MNIE. Zadzwonił Dave i życzył nam miłej
współpracy z Panią manager.
- Bo tylko ty masz w pokoju telefon kretynie. I jesteś
chujem – ruda czupryna też, oczywiście,
musiała wtrącić swoje trzy grosze. Co z tego, że bez sensu, skoro się odezwał?
Po pokoju rozszedł się rechot. Z blondynka uszło całe
powietrze. Przygryzł wargę jak zawsze, gdy rozpatrywał jakiś szalenie trudny
problem i podrapał się po głowie. Po chwili oczy ponownie rozjaśniły mu się, a
na twarz wypłynął szeroki uśmiech.
- Tylko to mną Dave kazał jej się najbardziej opiekować!
- Świetnie, czyli pewnie będzie cię karmić butelką i
będziesz musiał wracać do domu przed 20. I tak nie poruchasz stary. W sumie to
żadna strata, bo nie masz, czym.
Posłaniec wkurzył się nie na żarty. Kopnął ognistą głowę
swoim znoszonym adidasem i wyszedł z mieszkania, obrażony na cały świat, głośno
trzaskając drzwiami.
- O jednego idiotę mniej w pokoju – ziewnął brunet zamykając
ponownie oczy. Jeszcze raz miał rację. Po tylu żmudnych dniach oczekiwania
wreszcie zaczną działać. Jedno go tylko szalenie zainteresowało – Skoro to
kobieta to ciekawe czy ładna? Po paru minutach porzucił rozmyślania, odwrócił
się ze skrzypieniem sprężyn na drugi bok i zapadł w płytki sen.
Nie ma nic piękniejszego niż poranki w tej części
Kalifornii. A takie, które na zawsze zmieniają ludzkie losy, są jeszcze
wspanialsze.
Po przeczytaniu tego mogę napisać tylko jedno słowo: ZAJEBIŚCIE
OdpowiedzUsuńPodobnie do prologu wszystko jest takie tajemnicze i to mi się podoba ;)
Jej, Ty na prawdę masz ogromny talent do pisania! Posiadasz jakąś taką lekkość w tym co robisz.. Wspaniale się to czyta! :)
OdpowiedzUsuńNa tę chwilę nie potrafię zbytnio połączyć faktów z tego rozdziału i z prologu, ale Tobie chyba o to chodziło xD
Już kocham Izziego w tym opowiadaniu! <3
Nie wiem co tu jeszcze napisać... Po prostu pisz kolejny jak najszybciej, bo nie mogę się doczekać :3
Pozdrawiam i weny życzę ;)
O ja pierdzielę. Jaki Ty masz dar ! Zakochałam się w Twoim stylu pisania *___* Tak umiejętnie wszystko opisujesz ;) Naprawdę jestem pełna podziwu. Pełen profesjonalizm. Zapewne ktoś Ci już to mówił, ale ja powtórzę : POWINNAŚ NAPISAĆ KSIĄŻKĘ ! :)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tą historią i czekam na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :3
Awwww *_____________________________* (znów to robię, znowu te przeklęte 'aww' i szczęko-płaszczka)
OdpowiedzUsuńTo jest takie piękne! Pełne Twojego wspaniałego stylu, który jest taki... taki świeży! (chyba już to mówiłam)
Ten pierwszy fragment! To lubię! Kilka łez, uczucia wypowiedziane bez słów. I bez tekstów typu 'szła i deszcz rozmazał jej makijaż' lub 'wiedział, że ją kocha, ale musi zostawić.' Bla, bla, bla... KOCHAM TO OPOWIADANIE, NO! <3
I te mistrzowskie coś, że najpierw zaczęłaś o tych porankach, a potem zakończyłaś tak zgrabnie i obiecująco. Poza tym WIELKIE BRAWA za ukazanie zwykłego obrazu Gunsów w taki sposób, że wcale nie ma się wrażenia, że już się to czytało... tysiąc razy. O nie, u Draconis wszystko jest świeżutkie :3
Jestem niesamowicie i FCHUJZAJEBIŚCIE ciekawa, co będzie dlatego wiedz, że Cię uwielbiam i siadaj do pisania następnych rozdziałów. Alleluja!
DRACONIS.
OdpowiedzUsuńPOWIEDZ MI, CZEMU JA TO PRZECZYTAŁAM DOPIERO TERAZ? (A, no tak, może przez mój nastrój, który jest ostatnio wyjątkowo chujowy. Jesień.)
To opowiadanie na taki cudny nastrój...
No aż się uśmiechnęłam~♥
(Taaaak, na pewno to mieszkanko wyglądałoby w rzeczywistości równie cudnie...)
Wybacz, że tak gadam bez ładu i składu, moje komentarze są coraz dziwniejsze ._.
Wiedz tylko, że mi się bardzo podoba i masz pisać dalej ^.^
xoxo
~Shou
Świetne, świetne, świetne!
OdpowiedzUsuńNie potrafię tego wyrazić.Masz ogromny talent.Nie mogę się doczekać kontynuacji ;)
39 year-old Clinical Specialist Valery Tear, hailing from Port McNicoll enjoys watching movies like Demons 2 (Dèmoni 2... l'incubo ritorna) and Backpacking. Took a trip to Al Qal'a of Beni Hammad and drives a Grand Prix. sposob na tych gosci
OdpowiedzUsuń