Wiem, jestem podła. Miałam napisać coś wcześniej, ale nie dałam rady. Moja wena jest piekielnie kapryśna i by coś stworzyła to muszę ją do tego zmusić. Rozdział drugi nie jest taki, jakbym chciała, ale na to już nic nie poradzę. Nie do końca jestem zadowolona, ale - po usunięciu pierwszej, moim zdaniem dużo lepszej wersji, przez moją kochaną rodzinę - nie miałam już sił by napisać coś lepszego. Mimo wszystko mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za moją długą nieobecność i miernotę, którą wam wciskam XD I tak was kocham. Tam na dole macie muzyczkę - tylko jej nie przegapcie, to ważne!
Rozdział dedykuję Hate. za aprobatę i za bycie ze mną <3
Let's do it.
Let's do it.
----------------------------------------------------
Wieczory w barach są magiczne. Nie ma nic lepszego niż
szklanka ulubionego trunku wypita w ciemnym, zadymionym pomieszczeniu w
otoczeniu zapachu stęchlizny, starego alkoholu i dawno niemytych, męskich ciał.
No i muzyka – ciężka, ale o dziwo odprężająca. Za coś takiego każdy dałby się
pokroić. Za tą atmosferę charakterystyczną tylko i wyłącznie dla najgorszych i
najbardziej zapuszczonych spelun w mieście, za to towarzystwo – z pozoru
niewyszukane, czasem wręcz przerażające swoim językiem, zachowaniem, wyglądem…
Czuje się tą wyjątkowość, widzi się zamkniętą wspólnotę, która niechętnie
wpuszcza obcych do swojego świata. Ale trud i cierpienie, które wkłada się w
dążenie do bycia częścią grupy są niczym w porównaniu ze szczęściem, które
osiągasz po zakończeniu swojego biegu. Gdy widzisz uśmiechy stałych klientów,
gdy słyszysz pozdrowienie wydobywające się z dwudziestu gardeł na twój widok… O
tak, takie doznania można nazwać jednym z najbardziej cennych i unikatowych.
Ten mały bar znajdujący się pod numerem 9 na ulicy Molia był dla mnie wszystkim, to wokół niego kręciły
się moje myśli. Spędzałam tam całe dnie i większe części nocy. W pracę
wkładałam całe serce, chociaż moje zajęcia nie były zbyt skomplikowane – ot
przyjmowanie zamówień i, od czasu do czasu, zanoszenie poszczególnych do
stolików. Jednakże za każdym razem starałam się ucinać niezobowiązującą
pogawędkę z gośćmi i obdarzałam ich promiennymi uśmiechami, co nie rzadko
skutkowało wysokimi napiwkami, które pomagały mi przeżyć kolejny dzień. Takie
praktyki ułatwiały mi funkcjonowanie w miasteczku, a innym rozjaśniały ich
ciężkie życia. Szczególnie w zimie, gdy mróz był tęgi, a słońca nie było widać.
Gdy co jakiś czas znikał i nie powracał ten czy inny znajomy. Czasem to
pomagało, gdy stawiałam przed załamanym delikwentem szklankę wódki (na mój
koszt), siadałam koło niego i po prostu piłam herbatę, jakby nigdy nic.
Wierzcie lub nie, ale to zazwyczaj przynosiło wielkie korzyści. Takie trwanie.
Niewerbalne wsparcie.
Początki jednak do łatwych nie należały. By się wpasować
musiałam schować dumę w kieszeń i zagryzać wargi za każdym razem, gdy w moją
stronę leciała jakaś pejoratywna uwaga. Było ciężko, cholernie ciężko wstawać
rano ze świadomością, że rozpoczniesz dzień od porządnej dawki obelg skierowanych
pod twoim adresem. Z czasem, na szczęście, wszystko się unormowało – po jakiś
dwóch miesiącach mogłam liczyć na darmową naprawę auta (którego nota bene nie
miałam), codzienną dostawę świeżych ryb (których nie cierpiałam) czy zniżki w
jedynym znajdującym się w okolicy całodobowym monopolowym (z których to ulg
korzystałam aż za często). To małe zwycięstwo było o tyle szokujące, że
mieszkańcy tego niewielkiego miasteczka niechętnie podchodzili do obcych, a
szczególnie do zagranicznych. Byłam z siebie naprawdę zadowolona, że aż tyle
udało mi się osiągnąć z moją nieśmiałością i twardym charakterkiem. A już po
pół roku stałam się pełnoprawną mieszkanką Strandy.
Wszystko nagle posypało się 19 listopada ’87.
Muszę przyznać, że dzień ten skończył wyjątkowy dla mnie okres – to właśnie wtedy zaczęłam chwytać dzień i cieszyć się życiem. Bo, bądźmy szczerzy, praca w barze to nie jest szczyt marzeń. Odkryłam w okolicy fiordy i zaczęłam regularnie, w każdą sobotę, urywać się wcześniej z pracy po to by zbadać ich najpiękniejsze zakątki. Siadałam wtedy obok wodospadu, odpalałam papierosa i co jakiś czas sączyłam swój ulubiony trunek ze starej, metalowej piersiówki, z którą się nie rozstawałam. Spędzałam tak długie godziny po prostu ciesząc się możliwością obcowania z pięknem natury. Zaczęłam częściej chodzić na koncerty okolicznych zespołów, których było zadziwiająco dużo mimo małej populacji miasta. Właśnie na jednym z takich wydarzeń poznałam… gitarzystę, który ujął mnie ciepłym spojrzeniem i swoim odruchem odgarniania długich blond włosów. Brzmi to groteskowo, wiem. Co mogę więcej powiedzieć? Po prostu się zakochałam. Tak szybko i tak głęboko wpadłam, że nawet nie zdążyłam się zatrzymać i powiedzieć: „Hola, nie szalej”.
Pierwszy raz od dawna czułam się tak beztroska i spełniona.
Ten listopadowy dzień też nie zaczął się jakoś szczególnie. Wstałam, zjadłam śniadanie, wyszykowałam się i po jakiś 30 minutach od pobudki byłam gotowa do wyjścia. Szybkim krokiem przemierzyłam ulice Strandy zręcznie omijając, co większe zaspy i radośnie odpowiadając na powitania przechodniów. Fakt, że wieczorem czekało mnie spotkanie z Arvem dodawał mi niesamowicie wiele energii i poprawiał humor. Niby nic takiego, a jednak cieszy.
Sprawnie otworzyłam ciężkie, obite skórą drzwi i weszłam do przytulnego, ciepłego wnętrza. Powitały mnie znajome twarze i bezzębny uśmiech mojego szefa, który czyścił ściereczką kufel od piwa.
- Cześć Rudi – rzuciłam zajmując miejsce za barem.
- Witaj Arien - wymamrotał pod nosem nie przerywając swojego zajęcia. Był perfekcjonistą – na szkle nie zostawała nawet najmniejsza smuga, gdy zabierał się do jego polerowania.
Nie minęło nawet pięć minut odkąd usiadłam, a poczułam silny zapach męskich perfum. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To co zwykle Tim?
Zapytałam i nawet nie czekając na odpowiedź napełniłam szklankę bursztynowym płynem i wrzuciłam do niej parę kostek lodu.
Muszę przyznać, że dzień ten skończył wyjątkowy dla mnie okres – to właśnie wtedy zaczęłam chwytać dzień i cieszyć się życiem. Bo, bądźmy szczerzy, praca w barze to nie jest szczyt marzeń. Odkryłam w okolicy fiordy i zaczęłam regularnie, w każdą sobotę, urywać się wcześniej z pracy po to by zbadać ich najpiękniejsze zakątki. Siadałam wtedy obok wodospadu, odpalałam papierosa i co jakiś czas sączyłam swój ulubiony trunek ze starej, metalowej piersiówki, z którą się nie rozstawałam. Spędzałam tak długie godziny po prostu ciesząc się możliwością obcowania z pięknem natury. Zaczęłam częściej chodzić na koncerty okolicznych zespołów, których było zadziwiająco dużo mimo małej populacji miasta. Właśnie na jednym z takich wydarzeń poznałam… gitarzystę, który ujął mnie ciepłym spojrzeniem i swoim odruchem odgarniania długich blond włosów. Brzmi to groteskowo, wiem. Co mogę więcej powiedzieć? Po prostu się zakochałam. Tak szybko i tak głęboko wpadłam, że nawet nie zdążyłam się zatrzymać i powiedzieć: „Hola, nie szalej”.
Pierwszy raz od dawna czułam się tak beztroska i spełniona.
Ten listopadowy dzień też nie zaczął się jakoś szczególnie. Wstałam, zjadłam śniadanie, wyszykowałam się i po jakiś 30 minutach od pobudki byłam gotowa do wyjścia. Szybkim krokiem przemierzyłam ulice Strandy zręcznie omijając, co większe zaspy i radośnie odpowiadając na powitania przechodniów. Fakt, że wieczorem czekało mnie spotkanie z Arvem dodawał mi niesamowicie wiele energii i poprawiał humor. Niby nic takiego, a jednak cieszy.
Sprawnie otworzyłam ciężkie, obite skórą drzwi i weszłam do przytulnego, ciepłego wnętrza. Powitały mnie znajome twarze i bezzębny uśmiech mojego szefa, który czyścił ściereczką kufel od piwa.
- Cześć Rudi – rzuciłam zajmując miejsce za barem.
- Witaj Arien - wymamrotał pod nosem nie przerywając swojego zajęcia. Był perfekcjonistą – na szkle nie zostawała nawet najmniejsza smuga, gdy zabierał się do jego polerowania.
Nie minęło nawet pięć minut odkąd usiadłam, a poczułam silny zapach męskich perfum. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To co zwykle Tim?
Zapytałam i nawet nie czekając na odpowiedź napełniłam szklankę bursztynowym płynem i wrzuciłam do niej parę kostek lodu.
- Dzięki słoneczko – odebrał ode mnie napój i upił mały łyk
– Dokładnie taki, jaki lubię.
- Cieszę się. Powiedz mi… jak wam się układa z Josefine? Wszystko gra?
Mężczyzna wyraźnie sposępniał.
- Wiesz… Jest ciężko, ale staramy się. Na prawdę. Znaczy… ja się staram, jak tylko mogę najlepiej.
Jedną ręką ścisnęłam tą jego wielką, sektą dłoń, a drugą chwyciłam go za podbródek i zmusiłam by spojrzał mi w oczy.
- Hej, nie łam się. Jakoś to będzie. Na pewno się ułoży. A skoro ja tak mówię to tak będzie.
Kącik jego ust uniósł się lekko w górę.
- Obyś miała rację młoda, obyś miała rację – westchnął i poszedł zająć swój ulubiony stolik mieszczący się naprzeciwko telewizora. Przez chwilę przyglądałam mu się myśląc nad tym jak mogę pomóc. Rybak był jedną z pierwszych osób, które poznałam. Między innymi dzięki niemu mogłam liczyć na życzliwość tak wielu ludzi. Polubiłam i go i jego uroczą, ale bardzo kłopotliwą małżonkę. Jos lubowała się w robieniu tak głośnych awantur, że całe miasteczko wiedziało, że to Solbergowie się kłócą. Zrezygnowana pokręciłam głową zniechęcając siebie do jakiejkolwiek interwencji. W niektóre sprawy chyba lepiej się nie wtrącać.
Nie mając innych zamówień do przyjęcia zagłębiłam się w lekturze lokalnego dziennika. Akurat z głośników dobiegały pierwsze nuty Twist Of Cain. Zaczęłam nucić pod nosem ulubioną piosenkę.
Niespodziewanie moją sielankę przerwał ostry dźwięk dzwoniącego telefonu. Syknęłam zdenerwowana.
- Bar Pod Zdechłym Nietoperzem, w czym mogę pomóc?
- Emmm… Czy mogę mieć przyjemność z Panią Peak?
- Przy telefonie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wywróciłam oczami coraz bardziej zirytowana zaistniałą sytuacją. Odchrząknęłam starając się nakłonić rozmówcę do wyłożenia problemu, z jakim dzwonił.
- Ar… Arien? Słodki Jezu to naprawdę ty? Tu mówi Dave, Dave Geffen. Pamiętasz może starego kumpla?
Dreszcz, jaki przeszył moje ciało zdarza się tylko parę razy w życiu – w dniu ślubu, gdy dostaniesz wiadomość o śmierci bliskiej osoby i gdy niespodziewanie dowiadujesz się, że demony przeszłości, które zmiażdżyłeś i zakopałeś głęboko pod ziemią jednak żyją, mają się dobrze, a co gorsze – chcą cię kurwa dorwać. Tak właśnie mój dobry humor trafił szlag.
- Czego chcesz?
- Tygrysico, mając w pamięci twoje zasługi dla firmy chciałbym ci zaproponować nowy kontrakt – mój rozmówca wyraźnie odzyskał swoją chwilowo utraconą pewność siebie.
- Nie jestem zainteresowana, bardzo mi przykro.
Przełożyłam telefon do lewej ręki, prawą grzebiąc w kurtce w poszukiwaniu moich ulubionych fajek. W końcu dorwałam je, wysupłałam jednego papierosa z paczki, zapaliłam i zachłannie zaciągnęłam się dymem. Trwałam tak przez kilka chwila próbując opanować galopujące myśli i uspokoić drżące ręce. W tym czasie Geffen mówił dalej.
- Ja wiem, że głupio wyszło z tym… twoim ostatnim zespołem, ale przysięgam ci – tym razem będzie inaczej. Pod moje skrzydła dostał się młody, obiecujący zespół, który ma przed sobą świetlaną przyszłość, to mogę ci zapewnić.
Odliczyłam do dziesięciu.
- Haczyk Kurwiarzu, powiedz mi, jaki jest haczyk
- Ale jaki haczyk, złociutka? Proponuję ci łatwą, przyjemną pracę. Pięć tysięcy tygodniowo, służbowe mieszkanie, auto i własnego ochroniarza. Czego chcieć więcej?
- Słuchaj… Geffen – wycedziłam - Znamy się jak łyse konie, współpracowaliśmy tyle lat, a ty jeszcze śmiesz mnie tak bezczelnie zwodzić?
Analizował sytuację przed dosłownie parę sekund.
- Okej, Arien. Masz mnie. Ciebie jednak nie da się Cię okłamać kocie – zaśmiał się – Taaak. Jak już mówiłem są bardzo uzdolnieni, ale… niepokorni. Prawdę mówiąc to banda rozwrzeszczanych, bezczelnych, nieokrzesanych, brudnych i zarozumiałych ćpunów. Ale to przecież nic takiego, co Arien? Pomyślałem o tobie, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo lubisz wyzwania. No, więc jak będzie?
- Oddzwonię.
Walnęłam słuchawką o podłogę i zrzuciłam papiery walające się po barze. Wrzasnęłam wściekła nie mogąc się na nic zdecydować. Oczy wszystkich zebranych były skierowane na mnie. Byłam w dupie, czarnej dupie. On doskonale zdawał sobie sprawę, że zburzył mój tak ciężko wypracowany spokój ducha. Wiedział, że nie zapomnę o tym telefonie i koniec końców zgodzę się na jego absurdalną propozycję. Z niego zawsze był genialny gracz. Urodzony manipulator. Jednakże ja nie zamierzałam mu niczego ułatwiać.
- Kogo ja oszukuję – jęknęłam i wyjęłam komórkę z kieszeni. Numer miałam zapisany w kontaktach – jakoś nie miałam serca go usunąć.
Odebrał już po pierwszy sygnale.
- Wchodzę w to skurwysynie, wchodzę.
-------------------------------
Proszę o szczere opinię, żadnego słodzenia.
- Cieszę się. Powiedz mi… jak wam się układa z Josefine? Wszystko gra?
Mężczyzna wyraźnie sposępniał.
- Wiesz… Jest ciężko, ale staramy się. Na prawdę. Znaczy… ja się staram, jak tylko mogę najlepiej.
Jedną ręką ścisnęłam tą jego wielką, sektą dłoń, a drugą chwyciłam go za podbródek i zmusiłam by spojrzał mi w oczy.
- Hej, nie łam się. Jakoś to będzie. Na pewno się ułoży. A skoro ja tak mówię to tak będzie.
Kącik jego ust uniósł się lekko w górę.
- Obyś miała rację młoda, obyś miała rację – westchnął i poszedł zająć swój ulubiony stolik mieszczący się naprzeciwko telewizora. Przez chwilę przyglądałam mu się myśląc nad tym jak mogę pomóc. Rybak był jedną z pierwszych osób, które poznałam. Między innymi dzięki niemu mogłam liczyć na życzliwość tak wielu ludzi. Polubiłam i go i jego uroczą, ale bardzo kłopotliwą małżonkę. Jos lubowała się w robieniu tak głośnych awantur, że całe miasteczko wiedziało, że to Solbergowie się kłócą. Zrezygnowana pokręciłam głową zniechęcając siebie do jakiejkolwiek interwencji. W niektóre sprawy chyba lepiej się nie wtrącać.
Nie mając innych zamówień do przyjęcia zagłębiłam się w lekturze lokalnego dziennika. Akurat z głośników dobiegały pierwsze nuty Twist Of Cain. Zaczęłam nucić pod nosem ulubioną piosenkę.
Niespodziewanie moją sielankę przerwał ostry dźwięk dzwoniącego telefonu. Syknęłam zdenerwowana.
- Bar Pod Zdechłym Nietoperzem, w czym mogę pomóc?
- Emmm… Czy mogę mieć przyjemność z Panią Peak?
- Przy telefonie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wywróciłam oczami coraz bardziej zirytowana zaistniałą sytuacją. Odchrząknęłam starając się nakłonić rozmówcę do wyłożenia problemu, z jakim dzwonił.
- Ar… Arien? Słodki Jezu to naprawdę ty? Tu mówi Dave, Dave Geffen. Pamiętasz może starego kumpla?
Dreszcz, jaki przeszył moje ciało zdarza się tylko parę razy w życiu – w dniu ślubu, gdy dostaniesz wiadomość o śmierci bliskiej osoby i gdy niespodziewanie dowiadujesz się, że demony przeszłości, które zmiażdżyłeś i zakopałeś głęboko pod ziemią jednak żyją, mają się dobrze, a co gorsze – chcą cię kurwa dorwać. Tak właśnie mój dobry humor trafił szlag.
- Czego chcesz?
- Tygrysico, mając w pamięci twoje zasługi dla firmy chciałbym ci zaproponować nowy kontrakt – mój rozmówca wyraźnie odzyskał swoją chwilowo utraconą pewność siebie.
- Nie jestem zainteresowana, bardzo mi przykro.
Przełożyłam telefon do lewej ręki, prawą grzebiąc w kurtce w poszukiwaniu moich ulubionych fajek. W końcu dorwałam je, wysupłałam jednego papierosa z paczki, zapaliłam i zachłannie zaciągnęłam się dymem. Trwałam tak przez kilka chwila próbując opanować galopujące myśli i uspokoić drżące ręce. W tym czasie Geffen mówił dalej.
- Ja wiem, że głupio wyszło z tym… twoim ostatnim zespołem, ale przysięgam ci – tym razem będzie inaczej. Pod moje skrzydła dostał się młody, obiecujący zespół, który ma przed sobą świetlaną przyszłość, to mogę ci zapewnić.
Odliczyłam do dziesięciu.
- Haczyk Kurwiarzu, powiedz mi, jaki jest haczyk
- Ale jaki haczyk, złociutka? Proponuję ci łatwą, przyjemną pracę. Pięć tysięcy tygodniowo, służbowe mieszkanie, auto i własnego ochroniarza. Czego chcieć więcej?
- Słuchaj… Geffen – wycedziłam - Znamy się jak łyse konie, współpracowaliśmy tyle lat, a ty jeszcze śmiesz mnie tak bezczelnie zwodzić?
Analizował sytuację przed dosłownie parę sekund.
- Okej, Arien. Masz mnie. Ciebie jednak nie da się Cię okłamać kocie – zaśmiał się – Taaak. Jak już mówiłem są bardzo uzdolnieni, ale… niepokorni. Prawdę mówiąc to banda rozwrzeszczanych, bezczelnych, nieokrzesanych, brudnych i zarozumiałych ćpunów. Ale to przecież nic takiego, co Arien? Pomyślałem o tobie, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo lubisz wyzwania. No, więc jak będzie?
- Oddzwonię.
Walnęłam słuchawką o podłogę i zrzuciłam papiery walające się po barze. Wrzasnęłam wściekła nie mogąc się na nic zdecydować. Oczy wszystkich zebranych były skierowane na mnie. Byłam w dupie, czarnej dupie. On doskonale zdawał sobie sprawę, że zburzył mój tak ciężko wypracowany spokój ducha. Wiedział, że nie zapomnę o tym telefonie i koniec końców zgodzę się na jego absurdalną propozycję. Z niego zawsze był genialny gracz. Urodzony manipulator. Jednakże ja nie zamierzałam mu niczego ułatwiać.
- Kogo ja oszukuję – jęknęłam i wyjęłam komórkę z kieszeni. Numer miałam zapisany w kontaktach – jakoś nie miałam serca go usunąć.
Odebrał już po pierwszy sygnale.
- Wchodzę w to skurwysynie, wchodzę.
-------------------------------
Proszę o szczere opinię, żadnego słodzenia.
OCZY ME PŁACZĄ OD TYCH SZAROŚCI ALE I TAK ICH NIE ZMIENISZ WIĘC ZAPŁACZĘ SIĘ NA ŚMIERĆ I CIĘ POZWĘ ;//
OdpowiedzUsuńMówiłam już, że od samego początku tak cholernie mi się to podobało/podoba i podobać będzie? Nie? To mówię k o c h a m ten styl, jest tak niewiarygodnie lekki i przyjemny dla oka. Sceny oraz dialogi są niewiarygodnie prawdziwe I TAK BĘDĘ PRZESADNIE WYOLBRZYMIAĆ MASZ PROBLEM xD
Kocham cie moje kochanie za dedykacje, ach ja wiem, że gdyby nie moja ocena dzień wcześniej to pewnie byś tego nie opublikowała (wcale, że nie ale ciiiiichooo xD)
+ jeżeli następnym razem ktokolwiek zamknie twój plik z rozdziałem, którego nie zdążysz zapisać - obiecuje utnę rączki.
KRÓTKO, ZWIĘŹLE I CHYBA NA TEMAT
XOXOXO
Ps następnym razem będzie lepszy komentarz ;/
Kocham Cię mój muchomorku ♥ I dziękuję Ci za komentarz.
UsuńGenialnie. Po prostu wspaniale. Naprawdę jesteś cudowna. Nie mogę doczekać sie nowego rozdziału i mam nadzieje ze nie będziesz kazała mi czekać tak długo jak ostatnio!! :)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki, to naprawdę miło z twojej strony <3
UsuńChrystepanie, jak tu pięknie o.O
OdpowiedzUsuńLatam po tych blogach, latam, latam, tu jakieś gunwo, tam jakieś gunwo, wszędzie gunwo i nagle trafiam tutaj - niebo, a ziemnia.
Masz taki dobry, taki profesjonalny styl pisania, jest pięknie. I ten niekonwencjonalny początek... Wreszcie zaczyna się inaczej niż kolejna biedna, młoda Michelle spotyka Slasha, który postanawia przestać ruchać i się w niej zakochać. Tutaj jest tak inaczej, tak mi się to podoba wszystko, chrystepanie, ale się jaram. Także wrócę tu na pewno, oj wrócę. Strasznie jestem ciekawa co dalej będzie, czy będzie tak, jak przypuszczam.
I jeszcze jako stara szabloniarka muszę zwrócić uwagę na szatę graficzną, jest bardzo przyjemna dla oka <3
http://adlers-appetite.blogspot.com (podrzucam adres mojego bloga tak sobie na dole, a nuż ktoś zauważy...)
Ojej dzięki XD Niespodziewałam się tak pozytywnego odzewu. Motywujecie mnie, oj motywujecie! A szata graficzna celowo jest szara - moim zdaniem oddaje ona charakter opowieści. Kocham was ♥
UsuńKURDE, DRACO, TĘSKNIŁAM <3
OdpowiedzUsuńCzuję się jakbym do matki wracała, tak jakoś obco na tej blogsferze O.o Niby jest parę osób, przy których zaczynałam, ale większość sobie raz na rok publikuje, czy coś >:(
I nie mów, że jest beznadziejnie, bo wcale nie jest! Wyczarowałaś piękny klimat i jest bardzo oryginalnie. Nie Ameryka, nawet nie Polska, a jakaś Norwegia, czy coś w tym stylu <3 Totalny odjazd. I jeszcze jakieś tajemnicze tajemnice z przeszłości. Skąd ona zna Geffena, co? I dlaczego tak od razu się zgodziła? Jednak nie chce pozostać w spokojnym miasteczku z pracą kelnerki, ciągnie ją do czegoś innego. No cóż, zobaczymy co jeszcze tej dziewczynie w główce siedzi i co z tego wyniknie. Czekam na następny rozdział, oby był szybko i lofki, lofki <3
Klarciu ;_; Miło, że mnie odwiedziłaś słońce <3 "Niby jest parę osób, przy których zaczynałam, ale większość sobie raz na rok publikuje, czy coś >:(" - emmm... wybacz XD Tak w sumie to sama nie wiem o co chodzi tej lasce. Osobiście bym wolała by została przy Arvie w Norwegii (zgadłaś XD), ale taki chuj :/ Boshe, gadam jak chora psychicznie XD
UsuńWiem, wiem, miałam skomentować zaraz po przeczytaniu, ale mam...mały poślizg, z kilku powodów (lenistwo + strata jednego z moich ulubieńców *cienszkie rzycie fanki* + kłótnia z paroma tępymi dzidami. Argh.)
OdpowiedzUsuńCo oczywiście nie oznacza, że ten rozdział był gorszy, czy cuś! Bardzo się lekko czyta, oddaj trochę tego talentu pisarskiego, którego ja nie mam w ogóle ;-;
Wybacz, ale moja wena się fochnęła i schowała
gdzieś w czarnym kącie (czyli pewnie jeszcze trochę potrwa, bym znowu zaczęła wymyślać moje powalone komentarze do wszystkiego), więc nie powiem nic więcej niż takie mało oryginalne: cudne. Pisz dalej!~
~Kazuki Matsumoto (Tak, znowu zmieniłam podpis, ale chyba i tak wiesz, że to Olga ._.)
Dziękuję! Kocham cię Oldżi ♥
OdpowiedzUsuńNa samym początku - zabij mnie, że tak zaniedbałam tego bloga. Jestem ciulowa, wiem ;__;
OdpowiedzUsuńDobra, ale koniec marudzenia. Przejdźmy do rozdziału.
Bez słodzenia powiadasz? Co ja mam Ci napisać innego, niż pochlebną opinię? No co?
Jesteś oryginalna i wspaniała w tym co robisz. Rozdział jest ciekawy i nieco inny, niż te wszystkie, które teraz czytam.
Aż miło dla oczu się robi :)
Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny, bo cholernie się wkręciłam! :D
Love,
Chelle