niedziela, 24 lipca 2016

4.

No dobra. Kolejny przejściowy rozdział jest gotowy. Jestem z niego całkiem zadowolona, ale jednak to nie jest szczyt moich umiejętności. Za wszelkie błędy przepraszam (proszę mnie poinformować w komentarzach jakby się jakieś pojawiły).

Nie wiem czy spodoba wam się mój Axl - postanowiłam, że nie zrobię z niego chuja. Ja tam go uwielbiam ^^

Postaram się teraz publikować w miarę regularnie, ale wiecie - nie wiem czy mi się uda xD
Enjoy!

----


Siedziba wytwórni Geffena mieściła się w Santa Monica, na Coloroado Avenue pod numerem 2220. Wiele się zmieniło od mojej ostatniej wizyty w Geffen Records – zostawiając Miasto Aniołów te parę lat temu w moich myślach wryty był obraz potężnego, betonowego kloca otoczonego lichymi drzewkami (a właściwie suchymi kikutami). Obecny wygląd biurowca w niczym nie przypominał mojego wspomnienia. Budynek przed którym stałam byl cały przeszklony i wspaniałe wyglądał w promieniach chylacego się ku zachodowi słońca. Światło odbijało się od szybek i nadawało budowli piękny, pomarańczowy kolor. Dookoła wytwórni obsadzono czerwone i białe bugenwille. Wszystko razem robiło niesamowite wrażenie. Budowla przykuwała  wzrok i zachęcała do wejścia do środka. Pomyślałam, że David odwalil kawał dobrej roboty inwestując w otoczenie. Wreszcie jego firma mogła wejść na nowy, wyższy etap.
Wnętrze również wzbudzało zachwyt – było bardzo nowoczesne, utrzymane w jasnych barwach. Za lada recepcji siedziała blondynka zatopiona w lekturze taniego romansu. Usłyszawszy nasze kroki poderwała się momentalnie, a widząc Geffena uśmiechnęła się szeroko..
- Och to Pan, Panie Geffen! W czym mogę Panu pomoc? Czy miło spędził Pan dzisiejszy dzień? Odwołać resztę pańskich spotkań? Może jest Pan zmęczony? – paplała bez ustanku stopniowo robiąc się coraz bardziej czerwona. Od razu było widać, że chciałaby by jej relacja z Davidem była trochę mniej profesjonalna...
- Tak, tak Monique odwołaj wszystko. Dzisiaj mam do załatwienia bardzo ważna sprawę z Ar i nie chce by jakieś pierdoły zaprzątały mi głowę.
Dopiero usłyszawszy moje imię recepcjonistka oderwała wzrok od szefa i zauważyła, że stoję obok niego. Przetaksowala mnie szybko spojrzeniem i  niezadowolona badaniem napuszyła się widać uznając mnie za ciężkiego przeciwnika w walce o względy Davida. Zagryzłam wargę powstrzymując się od śmiechu. Zakochane dziewczyny są takie urocze.
Zerknęłam dyskretnie na Geffena chcąc ocenić jego stosunek do kobiety – rozczarowana dostrzegłam jednak, że kompletnie nie zwracał na nią uwagi pochłonięty rozmowa telefoniczna i podpisywaniem papierów, które podsuwała mu pracownica.
Mniej więcej pięć lat temu, 12 sierpnia, wszystkie stacje telewizyjne trąbiły o wielkiej tragedii, która miała miejsce na lotnisku w Los Angeles. Pilot samolotu nie mógł otworzyć podwozia i w efekcie maszyna uderzyła w płytę lotniska momentalnie stając w płomieniach. Zginęło ponad sto osób. W tym ciężarna żona Davida, która wracała z wizyty u rodziców w Bostonie. Mój szef i jednocześnie przyjaciel bardzo długo nie mógł się po tym pozbierać. Wiele razy starałam się umówić go na randkę, ale on zawsze odmawiał. Wolał wciągnąć się w wir pracy i zapomnieć, że istnieje coś takiego jak miłość czy życie osobiste.
Skończywszy papierkowa robotę David skierował się do windy, a ja potruchtałam za nim. Pokój, w którym czekał na mnie mój nowy zespół, znajdował się na 5 piętrze, więc podróż nie była długa. Przyjemnie umilało ją „ Sweet Emotions” Aerosmith, które leciało z głośników. Słysząc mój ulubiony zespół momentalnie odpłynęłam. Moje wcześniej napięte mięśnie rozluźniły się, a myśli przestały galopować. W tamtym momencie poczułam, że mogę wszystko i nic nie będzie w stanie mnie pokonać. To śmieszne, że coś tak błahego jak wsłuchanie się w wokal ukochanego artysty potrafi człowieka tak odstresować.
Dźwięk zatrzymującej się windy brutalnie sprowadził mnie na ziemię i przywrócił cale zdenerwowanie.  Westchnęłam głęboko i skierowałam swe kroki na jasny korytarz obwieszony różnymi tytułami, które zdobyła wytwórnia.   Korytarz kończył się masywnym, dębowymi drzwiami. Właśnie za nimi czekało na mnie pięciu muzyków, których kariera zaraz miała zależeć tylko ode mnie. Ta ogromna odpowiedzialność przytłaczała mnie, ale jednocześnie też napędzała do działania. Zawsze kochałam moją pracę. Była całym moim życiem. Pracując z zespołami czułam, że robię coś istotnego, wielkiego. Że pomagam ludziom realizować ich pragnienia, pośrednicze w dawaniu światu wspaniałej muzyki. To było niesamowite. Jednak zajęcie to miało też swoje minusy – nadużywanie narkotyków, alkoholu i życie w ciągłym stresie wykończyło mnie doszczętnie. Po dwóch latach byłam wrakiem człowieka. Po trzech ledwie cieniem siebie sprzed lat. Między innymi dlatego rzuciłam wszystko i wyjechałam. Miałam dość takiego życia. Ale teraz wróciłam – silniejsza  mądrzejsza, gotowa do podjęcia nowych wyzwań. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Geffen zatrzymał się przed drzwiami, zakończył rozmowę telefoniczną i przyciągnął mnie do siebie okazując w ten sposób wsparcie.
- Wiem, że się denerwujesz gwiazdeczko. Widać to po tym jak drga ci żyłka na czole. Ale szczerze mówiąc nie wiem czym. Jesteś niesamowicie dzielną młoda kobietą. Zawsze mnie to w tobie fascynowało. Wiedz, że nigdy bym nie zadzwonił jakbym szczerze nie wierzył, że dasz radę. Jestem przekonany, że nikt inny by nie podołał temu zadaniu. Więc przestań się denerwować, wejdź tam i pokaż im już na początku, że nie można z tobą zadzierać.
Mężczyzna odsunął mnie od swojej klatki piersiowej i otarł kciukiem zbłąkana łzę, która właśnie spływała po moim policzku. Moja twarz w tamtym momencie przypominała dorodnego pomidora – wzruszyłam się jak idiotka i trochę było mi głupio z tego powodu. Geffen zaśmiał się i po ojcowski zmierzwił mi włosy.
- Czas zmierzyć się ze swoimi demonami Arien.

Czekaliśmy już ponad pół godziny na księżniczkę, która jak widać nie nawykła do bycia punktualną. Nic mnie bardziej nie wkurwia od osób, które traktują innych bez szacunku. Od razu widać, że laska nie wczuje się w nas, nie będzie nam się z nią dobrze układać. Przecież Geffen musiał jej powiedzieć, że traktujemy ten zespół (no cóż... przynajmniej ja) na poważnie i że wiążemy z nim przyszłość. O nie, nie. Ta suka kompletnie nie nadaje się na naszego menagera. Przecież to jest kurwa niedopuszczalne. Jak można się tak spóźniać ja się pytam? Kurwa mać.
Wściekły nawet nie zauważyłem, że zamazałem już całe pudełko po pizzy, które leżało przede mną i zacząłem bazgrać po stoliku, który wyglądał na bardzo drogi. A chuj. Mają za swoje. Mogli się nie spóźniać.
W mojej głowie kłębiło się milion pomysłów na nową piosenkę, ale żadnego z nich nie mogłem przelać na papier. Nie wiedziałem jak zacząć, co wpleść do środka i jak zakończyć utwór. Nie chciałem tworzyć czegoś kiepskiego – jestem perfekcjonista i nie wybaczyłbym sobie gdyby świat ujrzał jakieś moje nędzne wypociny pisane pod przymusem i do tego na kacu. Nigdy na to nie pozwolę. Terminy jednak mnie goniły – za dwa dni miałem oddać wytwórni gotowy kawałek, a nie miałem nawet pierwszego wersu. Nie nastrajało mnie to pozytywnie do życia niestety.
Kompletnie zrezygnowany całą sytuacją rzuciłem ołówek w kąt pokoju i odchyliłem się do tyłu na kanapie jednocześnie zakładając ręce za głowę. Powoli zaczynało mnie to wszystko przerastać. Rozejrzałem się po pokoju by sprawdzić, co robi reszta zespołu. Dobra. Byli w miarę spokojni. Mój wzrok skierował się ku automatowi z kawą przy którym stał Izzy. Jemu trzeba było poświęcać trochę więcej uwagi, wymagał specjalnego traktowania. Martwiłem się o niego. Cholernie. Panicznie się bałem tego, że kiedyś przesadzi i zniknie z tego świata. Ten strach paraliżował mnie do tego stopnia, że ledwie mogłem oddychać. Nigdy bym sobie nie wybaczył jakby coś mu się stało. Stradlin wyglądał tragicznie – jak chodząca, a może raczej pełzająca śmierć. Narkotyki do tego stopnia wyniszczyły jego organizm, że ledwo potrafił utrzymać się w pionie.
Zaniepokojony obserwowałem go przez parę minut by w końcu wstać i po prostu przytulić się do mojego najlepszego przyjaciela, do mojego brata. Izzeusz zaskoczony dopiero po chwili odwzajemnił uścisk. Byłem wściekły, ze tylko tyle mogłem mu dać.
Paręnaście minut później drzwi w końcu się otworzyły i do pokoju wszedł Geffen wraz z niską blondynką. Kobieta była... całkiem atrakcyjna. Ubrana była w krótką, skórzana spódniczkę i luźną  koszulkę z logiem Aerosmith. Na nogach miała czarne szpilki. Włosy upięła w kok. Rozejrzała się dookoła zatrzymując wzrok na każdym z członków zespołu z osobna na trochę dłużej. Po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- No no chłopcy. Nie było mnie 2h, a pokój nie został zdemolowany. Jestem pod wrażeniem. – Geffen zażartował próbując rozluźnić atmosferę, która z wiadomych powodów była dość napięta. Wywróciłem oczami. Nie wiem dlaczego, ale ten człowiek mnie wyjątkowo drażnił – Dobrze Ar usiądźmy.
Szef położył kobiecie rękę na ramieniu i delikatnie skierował ją ku jednemu z dwóch foteli znajdujących się w pokoju. Chwilę później obydwoje już siedzieli.
- No dobrze – Geffen odchylił się w fotelu próbując ułożyć się wygodnie. Nasza przyszła pani menager za to siedziała sztywno wyprostowana i łapczywie wciągała w płuca dym tytoniowy. Była wyraźnie zestresowana – mimo starań nie udało jej się ukryć zdenerwowania. Obserwowałem ją bez przerwy od chwili, gdy weszła do pokoju. Ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie reagowała. Chciałem ją sprowokować, byłem ciekawy czy w końcu wybuchnie. Geffen w tym czasie zaczął tłumaczyć warunki dalszej współpracy, nasze zobowiązania wobec firmy i inne tego typu bzdury. Kompletnie nie skupiałem się na  jego słowach – szkoda mi było na to czasu. Kobieta w końcu odwróciła głowę delikatnie w moją stronę i odwzajemniła moje spojrzenie. Mierzyliśmy się wzrokiem przez parę minut po czym Pani menager ni z gruchy ni z pietruchy... pokazała mi język po czym zaśmiała się pod nosem i jak gdyby nigdy nic wtrąciła swoje trzy grosze do rozmowy. Kompletnie nie spodziewałem się czegoś takiego i szczerze mówiąc nie wiedziałem jak mam zareagować. Ta mała suka mnie zagięła i... cholernie mi się to spodobało. Była godnym przeciwnikiem – brakowało mi kogoś takiego w moim życiu. Kogoś, kto będzie miał odwagę mi się przeciwstawić, z kim będę mógł stoczyć bój, który rozwinie mnie jako człowieka. Zaczynałem się cholernie cieszyć na tę współpracę.
- No dobrze, więc skoro wszystkie formalności mamy za sobą to może ja powiem parę słów o sobie – Kobieta uśmiechnęła się i puściła oczko do Davida, który ewidentnie nie wpadł na to by ją przedstawić trochę dokładniej. Mężczyzna speszył się. – Nazywam się Arien Peak i jestem związana z branżą muzyczna odkąd skończyłam 18 lat. Zajmowałam się takimi zespołami jak Van Halen czy Motley Crue. Ostatnie dwa lata spędziłam poza Ameryką, ale teraz wróciłam z nowymi siłami i pomysłami. Chciałabym was lepiej poznać i dlatego zapraszam was jutro wieczorem do Whisky A GO GO. Co wy na to? – odpowiedział jej pomruk wyrażający aprobatę. – No dobrze, to do zobaczenia.
Kobieta wstała, uścisnęła dłoń Davidowi i skierowała się ku wyjściu. Przed naciśnięciem klamki zdążyła jeszcze uśmiechnąć się do mnie i tyle ja widziałem.
Prychnąłem ubawiony pod nosem i skierowałam spojrzenie na chłopaków chcąc ocenić czy spodobała im się nasza nowa Pani Menager. Slash wyglądał jakby kompletnie nie ogarniał gdzie się znajduje. Cała swoją uwagę skupił na powolnym strojeniu gitary. Steven jak zwykle siedział z wielkim uśmiechem na twarzy i rozkoszował się każda chwilą spędzoną w biurze. Mimo tego, że był wkurwający i nadużywał narkotyków to  był jedną z dwóch osób, które szanowałem w zespole. Steve cholernie przejmował się wszystkim, co było związane z naszą kariera, starał się jak mógł by pomóc zespołowi. Duff był jak zwykle nieobecny – ten niczego i nikogo nie traktował poważnie. Pewnie teraz leży najebany w jakiejś obskurnej melinie. I mam nadzieję, że tam kurwa sczeźnie. A Izzy? W momencie w którym na niego spojrzałem mój przyjaciel ćmił papierosa i wlepiał wzrok w drzwi. Wyglądał jakby myślami był bardzo daleko stąd. Chociaż zachowuje  się jak człowiek, a nie pieprzony manekin. Obserwując przyjaciela stwierdziłem, że muszę o nim porozmawiać z Panią menager. Skoro współpracowała z ćpunami z Motley i Van Halen to na pewno będzie wiedziała jak pomóc Izzy'emu. Poza tym chciałem się z kimś podzielić moimi zmartwieniami, nie chciałem by ta sprawa była tylko na mojej głowie, bo powoli mnie to przerastało.
Nie przejmując się nikim ani niczym wstałem z kanapy i opuściłem pomieszczenie. Geffen i tak kończył swój monolog, więc nie powinien mieć mi za złe, że nie zostałem na epilogu. Ruszyłem szybkim krokiem ku schodom uznając, że tak będzie szybciej. Miałem nadzieję, że zdążę złapać Arien i zamienić z nią kilka słów. Chciałem mieć to za sobą. A w klubie nie będzie czasu ani miejsca na prowadzenie tak poważnych rozmów. Dorwałem ja w momencie w którym otwierała drzwi do taksówki. Szybko pokonałem dzielącą nas odległość, zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem i krzyknąłem do taksówkarza by spierdalał, bo inaczej rozjebie mu łeb. Chwilę później po samochodzie nie było śladu. Kobieta stała wciąż zszokowana z uniesioną ręką ( bo przed chwilą trzymała ją na drzwiach pojazdu). Wpatrywała się we mnie tymi wielkimi, błękitnymi oczami czekając na moje wyjaśnienia. Uśmiechnąłem się łobuzersko. Wyglądała naprawdę słodko.
- Najmocniej przepraszam za zaistniałą sytuację, ale mam pytanie, które nie może czekać. Jesteś zainteresowana usłyszeniem go?
- Yyym... Chyba tak.
- Pójdziesz ze mną na kawę?
A już myślałem, że bardziej jej nie skołuję. Oj jak ja lubię się tak miło zaskakiwać.
- Słu... Słucham?
- Widzisz tamtą kawiarenkę na rogu? Podają tam genialną latte z cynamonem. Może byś chciała skosztować?
Blondynka otrząsnęła się z szoku i zmierzyła mnie spojrzeniem wyraźnie sprawdzając czy czegoś nie kombinuje.
- Chciałabym.
Nie zwracając zupełnie na mnie uwagi skierowała się do lokalu odpalając po drodze papierosa.
Chyba jednak zdałem egzamin.
---
Liczę na wasze komentarze :3

2 komentarze:

  1. Cześć czołem! Nadrobiłam dzisiaj zaległości i stwierdzam, że to opowiadanie ma duży potencjał, ha! Masz tu zostać i wrzucać rozdziały dalej, bezapelacyjnie.
    Cieszę się, że wreszcie ktoś ze starej ekipy powrócił na blogosferę i zamierza kontynuować swoje dzieło :')
    Poważnie, fabuła jest bardzo ciekawa, Axl-nie-chuj też bardzo fajny, główna bohaterka również da się lubić, no dla mnie perf. Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :3
      Jak znajdę chwilkę to postaram się nadrobić twojego bloga ^^

      Usuń