niedziela, 31 lipca 2016

5.

No i jest już nowy rozdział :)
Pisanie ostatnio dość nieźle mi wychodzi, więc jest szansa że nie rzucę ponownie tego bloga. Z rozdziału jestem całkiem zadowolona. Od razu mówię, że nie wiem czy rozdział 6 ukaże się w terminie - by go napisać muszę przeczytać to i owo i nie wiem czy w tydzień się wyrobię. Ale postaram się.
Enjoy!

Kawiarenka była niewielka, ale naprawdę klimatyczna. Posiadała małą altankę przed wejściem, którą przed hałasem ulicy chroniło morze kwiatów. Stoliki były metalowe i przykryte delikatnymi, koronkowymi obrusami. Siedząc przy jednym z nich człowiek momentalnie 6odprężał się. Było to idealne miejsce na przeprowadzenie delikatnej, ale ważnej rozmowy. Właśnie dlatego Rudowłosy i ja zdecydowaliśmy się usiąść właśnie tam, a nie w środku – od wewnątrz lokal również zachwycał, ale jednak wszędzie kręciły się kelnerki przez co człowiek nie czuł się już tak swobodnie, odbierały mu prywatność.
- Jak mniemam chciałeś ze mną o czymś porozmawiać – postanowiłam nie pierdolić si w tańcu (za przeproszeniem) i od razu zacząć prosto z mostu. Odchyliłam się na krześle czekając na jego odpowiedź i skupiłam się na paleniu papierosa. Nie wiem który to już mój dzisiaj. Pewnie trzydziesty. A miałam rzucić. Cholera jasna, zawsze to samo.
Axl, bo chyba tak ma na imię chłopak, utkwił wzrok w filiżance kawy, która stała przed nim na stoliku wyraźnie próbując zebrać myśli i ugryźć temat z dobrej strony. Trwało to parę minut, które strasznie mi się dłużyły. Marzyłam o długiej kąpieli w wannie i o śnie. Podróż i stres kompletnie mnie wykończyły.
- Znam się z Izzym całe życie. Dorastaliśmy w tym samym miasteczku, więc to było oczywiste, że w pewnym momencie nasze drogi się przetną. A kiedy to już zrobiły wiedzieliśmy, że to będzie przyjaźń, która przetrwa lata. Od tamtej chwili jesteśmy nierozłączni – dzielimy swoje pasje, marzenia a często nawet i dziewczyny. – w tym momencie rudy uśmiechnął się pod nosem. – Od zawsze interesowaliśmy się też muzyką. Chcieliśmy uciec do Los Angeles i odnieść sukces, chcieliśmy zmienić swoje życie. By wreszcie stało się trochę mniej czarne, a bardziej białe. I kiedy w końcu udało nam się założyć zespół, spłodzić parę kawałków i zagrać kilka zajebistych koncertów, to coś zaczęło się pieprzyć. W pewnym momencie odsunął się od mnie, co mnie bardzo zabolało, bo zawsze byliśmy jak bracia. Izzy bardzo się zmienił i szczerze mówiąc nie miałem, na początku, pojęcia dlaczego. Próbowałem z nim porozmawiać, ale zawsze mnie zbywał. Stwierdziłem, więc że nie tędy droga. Postanowiłem działać radykalnie i pewnego dnia, pod jego nieobecność, przeszukałem jego pokój. Byłem naprawdę zdesperowany. Spodziewałem znaleźć tam jakieś prochy czy alkohol, ale ilość tych rzeczy zalegających w pokoju Stradlina mnie przeraziła. Tego było od cholery. Dokładnie nie wiem ile – byłem zbyt zszokowany by to przeliczyć, by zrobić cokolwiek. Wycofałem się stamtąd bardzo szybko. Nie wiedziałem co mam zrobić z tą wiedzą, więc postanowiłem się najebać.  Cóż nie była to najlepsza decyzja w moim życiu, ale na pewno w tamtym momencie. Kolejne dni, po tym jak wytrzeźwiałem oczywiście, spędziłem rozmyślając nad tym co zrobić z tym fantem. Koniec końców stwierdziłem, że będę go śledził. Jak pomyślałem tak zrobiłem – Izzy szlajał się po najgorszych dzielnicach Los Angeles. I, jak się pewnie domyśliłaś, sprzedawał narkotyki. Odetchnąłem wtedy z ulgą – nie było aż tak tragicznie jak się spodziewałem. To tłumaczyło czemu był taki tajemniczy i nie chciał ze mną gadać. Niestety nie jest to jednak koniec tej historii. Parę miesięcy później rozpoczęliśmy negocjacje z Geffenem. Boss był strasznie napalony na współprace z nami i chciał byśmy jak najszybciej zaczęli nagrywać. Problem polega na tym, że mieliśmy i do tej pory mamy tylko 6 kawałków. Czyli trochę za mało. Zrobiłem naradę zespołu i przetłumaczyłem, ze musimy na gwałt coś napisać by zadowolić tego skurwysyna. I wtedy się zaczęło... Izzy praktycznie wyprowadził się z Hell House. Unikał mnie, olewał próby zespołu. Naprawdę starałem się coś z tym zrobić. Jakkolwiek mu pomóc. Stradlin strasznie wziął sobie do serca moje słowa i przejął się tym, że zespół znalazł się w tak trudnej sytuacji. Kompletnie się mu nie dziwię – muzyka od zawsze była całym jego życiem. Kochał ją bardziej niż ja i najbardziej z nas wszystkich ucieszył się z kontraktu. No i w końcu stało się coś, czego się najbardziej bałem. To była środa, jakieś trzy tygodnie temu. Wstałem dość wcześnie rano i od razu skierowałem się do łazienki. Nacisnąłem klamkę, jednak drzwi nie chciały ustąpić. Zdziwiło mnie to, bo nie mieliśmy zamka – drzwi nie dało się zaryglować. Jedynym wytłumaczeniem było to, że ktoś je zablokował od wewnątrz jakimś meblem. Albo, że po prostu ktoś tam leżał. W tamtej chwili oblał mnie zimny pot. Spanikowałem. Cofnąłem się do pokoju, zgarnąłem siekierę (nie pytaj dlaczego trzymam siekierę w pokoju) i po prostu rozpierdoliłem te cholerne drzwi. Moje najgorsze obawy stały się prawdą – na podłodze leżał półnagi Izzy. W ręce miał jeszcze wbitą, do połowy wypełniona narkotykiem, strzykawkę. Kompletnie nie reagował na moje okrzyki, na szturchania. Był po prostu martwy. Wyglądał jak pierdolony trup – widać było, że ten temat nie jest dla Axla łatwy. Zamilkł na chwilę i odpalił kolejnego papierosa. Łapczywie zaciągnął się dymem, walcząc z przytłaczającymi go emocjami. Spalił kiepa do połowy i powrócił do przerwanego wątku – Znalazłem Duffa i razem wciągnęliśmy Stradlina do wanny by oblać go zimną wodą. Nie wiem jak to się udało, ale po parunastu minutach udało się go odratować. To był pierdolony cud, naprawdę. Ja byłem przekonany, że to już koniec. Siedziałem otumaniony na kiblu i kiwałem się w przód i w tył. Naprawdę... prawie zamówiłem pierdoloną trumnę. A w momencie w którym zobaczyłem, że ten zjeb otwiera oczy i zaczyna łapczywie wdychać powietrze, a później dławi się, bo woda wpadła mu nie tam gdzie trzeba, to coś we mnie pękło. Nigdy nie przeżyłem czego tak wstrząsającego. Poczułem jakbym się narodził na nowo. Brzmi to głupio i patetycznie, ale cóż... tak właśnie było. Tuż po tym jak się ocknął, to podszedłem to niego i po prostu mu wyjebalem. A później splunąłem mu w twarz. I wyszedłem trzaskając z całej siły drzwiami. Nie wracałem przez kolejne trzy dni podczas których piłem i pieprzyłem się z laskami. Gdy w końcu odważyłem się wrócić (tak, użyłem tego słowa nie przypadkowo) zastałem pusty dom. Wtedy zacząłem pisać piosenkę, która miała uzupełnić album. Ale szczerze mówiąc raczej nie ujrzy światła dziennego. Jest zbyt osobista. Ale wracając... Izzy nie przestał ćpać. Teraz tylko bardziej się ukrywa.
- Przepraszam bardzo, ale co mi do tego? Dlaczego opowiedziałeś mi tę  historię?
- Powiedziałaś, że zajmowałaś się Van Halen i Motley Crue, a jak wszyscy wiedzą oni nie stronią od alkoholu i używek. Pomyślałem, więc że może byłabyś w stanie pomóc Izzy’emu . Wiem, że bez jego pragnienia pokonania nałogu niczego nie zdziałamy, ale może masz jakieś wspaniałe metody... cokolwiek.
Musiałam to przemyśleć. Sprawa była naprawdę poważna – w końcu chłopak już raz prawie umarł z powodu przedawkowania. Nie byłam pewna czy mam w sobie wystarczająco dużo siły by wyciągnąć go z nałogu. W końcu mnie samej się ledwie udało wyjść z tego bagna i to tylko dzięki pomocy osób, które kochały mnie z całego serca. Bałam się, że narobię Axlowi fałszywych nadziei – zagwarantuje mu sukces, ale koniec końców poniosę klęskę. Z drugiej jednak strony nie wyobrażałam sobie, że teraz odmowie – ta miłość i troska bijąca z oczu rudego sprawiła, że chcąc nie chcąc emocjonalnie zaangażowałam się w tę sytuację. Izzy wydał mi się miłym, ale bardzo zagubionym chłopcem, który po prostu zapomniał czym jest dobro a czym zło. Który się rozsypał. I który naprawdę potrzebował pomocy. To były tak naprawdę ostatnie momenty. Ostatnie chwile na to by mu pomóc. Poza tym tak naprawdę musiałam się zgodzić – prędzej czy później Geffen zorientuje się, że coś jest nie tak z gitarzystą jego nowej perełki, a to oznaczałoby koniec kariery Stradlina. Muzyków jest bardzo łatwo zastąpić. Wyrzuty sumienia nie dałyby mi żyć, gdybym dopuściła do tego by czyjeś marzenia legły w gruzach.
Rudy wlepiał we mnie te swoje niebieskie oczy badając czy się zgodzę i czy jestem na pewno godna zaufania. Odwzajemniałam spojrzenie i w efekcie mierzyliśmy się tak przez parę minut. On pierwszy odpuścił. I wcale go to nie cieszyło. Uśmiechnęłam się łobuzersko i zaciągnęłam się papierosem.
- Dobra. Przyjmijmy, że byłabym w stanie wam pomóc. Problem polega na tym, że nie znam żadnej magicznej recepty, która sprawiła by że Izzy przestanie ćpać. Wszystko zależy od tego czy on jest gotowy rzucić i czy ma wyst...
- Przepraszam, że wejdę ci w słowo. Jestem pewien, że Stradlin tego pragnie tylko ktoś musi go po prostu uświadomić, że tak jest. Ja, o dziwo, nie mam takiej siły przebicia, nie potrafię do niego już dotrzeć. Jak mówiłem – nasze drogi się trochę rozeszły, już nie jesteśmy tak blisko. Liczę, że ty – mając tak bogate doświadczenie – będziesz w stanie coś zdziałać. Może znasz jakieś psychologiczne, teksty czy triki... no cokolwiek. Albo chociaż potrafisz porozmawiać z nim na spokojnie sprawić ze się przed tobą otworzy. Ja niestety jestem cholerykiem i nie potrafię rozmawiać o takich rzeczach. Zaraz bym się wściekł i walnął pięścią w ścianę albo zrobił mu krzywdę. Na pewno zareagowałbym zbyt emocjonalnie, a tu potrzeba spokoju. Kurwa naprawdę... jestem zdesperowany. Mało mi brakuje by zacząć cię błagać o wsparcie.
- Doskonale rozumiem o co Ci chodzi. Ja też kiedyś byłam choleryczka, ale na szczęście z biegiem czasu nauczyłam się trzymać nerwy na wodzy. Powiem Ci, że sytuacja łatwa nie jest i wymaga ciężkiej pracy. A ja nie jestem pewna czy będę miała na to czas i siłę. Ale pomogę. Polubiłam cię i widzę że naprawdę kochasz swojego przyjaciela i zależy ci na nim. I to mnie szczerze mówiąc poruszyło. Skoro twierdzisz, że on byłby gotów na przyjęcie mojej pomocy to zaufam ci. Zawsze warto spróbować tak czy siak. Ale w zamian musisz mi obiecać, że będziecie się zachowywać jak ludzie. Pogadasz z chłopakami i przekonasz ich by nie sprawiali mi kłopotów, a ja w tym czasie będę mogła na spokojnie zająć się Stradlinem. Także zero rozrób, bardzo głośnych imprez, problemów z policją, aktów wandalizmu i tak dalej. Jak mniemam rozumiesz co mam na myśli.
Moje warunki były trudne do spełnienia, ale musiałam je postawić. Nie dałabym sobie rady jednocześnie z łagodzeniem skutków ekscesów zespołu i z prowadzeniem terapii Izzy'ego. Pewnie nikt nie poradziłby sobie z taką odpowiedzialnością.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.
Imponowało mi to, że jest w stanie skoczyć za przyjacielem w ogień. Że jest taki lojalny i troskliwy. Że w odpowiednim momencie potrafi wsadzić dumę w kieszeń. Podobał mi się również ten jego trudny charakterek – z nim nie można narzekać na nudę, zawsze są fajerwerki.
- No dobrze. Chciałabym, więc spotkać się z tobą jeszcze kiedy indziej by dowiedzieć się trochę więcej o Izzym. Możemy się tak umówić? – dochodziła już 21, a ja nie miałam już sił na kontynuowanie rozmowy.
- A teraz nie możemy o tym porozmawiać?
- No niestety nie. Mam jeszcze parę spraw na głowie. – zgasiłam papierosa i rzuciłam na blat banknot 20$. Uśmiechnęłam się do Axla na pożegnanie i skierowałam się ku postojowi taksówek, który na szczęście znajdował się po drugiej stronie ulicy.
Już po chwili gnałam skąpanymi w świetle latarni ulicami Santa Monica. Moje służbowe mieszkanie dzieliło od wytwórni  ledwie parę przecznic. David świetnie to wszystko rozplanował – pamiętał, że lubię chodzić do pracy i wracać do domu na piechotę, bo wtedy łatwiej jest mi wszystko poukładać sobie w głowie. Zresztą nie ma nic lepszego niż spacer w ciepły dzień. W Norwegii niestety nie mogłam sobie pozwolić na takie przyjemności – pogoda niezbyt często sprzyjała przebywaniu na dworze.
Próbowałam sobie sklecić jakikolwiek plan działania, ale nie byłam w stanie. Zmęczenie mąciło mi umysł i sprawiało, ze oczy same mi się zamykały. Wykrzesałam z siebie jednak wystarczająco siły by ustalić dwa zadania na jutrzejszy dzień – po pierwsze porozmawiać z Axlem (szczerze mówiąc nie mogłam się już tego doczekać) i zrobić pierwszy krok w stronę Izzy'ego, postarać się choć trochę do niego zbliżyć, porozmawiać z nim. Wszystko inne odłożyłam na później. Szlag by to. Jeszcze niedługo będę musiała pomyśleć o załatwieniu jakiegoś koncertu Gunsom – ludzie nie mogą o nich zapomnieć.
Zanim się spostrzegłam taksówka zajechała pod trzy piętrowy budynek cały obrośnięty zielonym bluszczem. Wyróżniał się spośród innych budowli stojących na tej ulicy – był wyraźnie straszy, a co za tym idzie mniej nowoczesny. Byłam zachwycona.
Wcisnęłam kierowcy 15$ i skierowałam się ku drzwiom frontowym po drodze wyjmując klucz z torebki. Moje mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze. Już na lotnisku Dave wcisnął mi klucze i poinformował, że bagaże zostaną odwiezione do mojego nowego domu, a my najpierw udamy się do wytwórni bym mogła poznać moich nowych podopiecznych. Pasował mi ten układ – chciałam mieć formalności już za sobą.
Mieszkanie było dość duże i przestronne – miałam do swojej dyspozycji dwa pokoje wraz z kuchnią i łazienką. Postanowiłam, że dokładne oględziny zostawię sobie na później i skierowałam się ku pierwszym z brzegu otwartym drzwiom, które na szczęście prowadziły do mojej sypialni. Chwilę później już spałam – zdążyłam jedynie zdjąć buty, spódnice i stanik.
--
Była hipnotyzująca. Miała w sobie coś takiego, co zmuszało człowieka do poświęcenia jej więcej uwagi, do dokładnego przyjrzenia się jej. Fascynowała. Biła od niej dziwna siła, która przyciągała ludzi. Ach, ciężko mi to opisać.
Ja się nawet nie broniłem. Nie miałem na to siły. Po prostu wpadłem tak nagle i niespodziewanie. Nawet nie wiem kiedy mnie zdobyła. A czym? Jednym przelotnymi spojrzeniem.
Dziesięcioma sekundami, które poświęciła wyłącznie mi.
Ruszyła mnie.
Natchnęła mnie.
Pomogła mi.
I za to chciałbym jej podziękować.

---
Będę wdzięczna za komentarze :3

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no, a do kogóż to należą ostatnie słowa? 8) Czyżby Rose zadłużył się w naszej bohaterce?
    Chociaż, mogę się mylić. Jedno jest pewne - robi się coraz ciekawiej i już mnie to opowiadanie konkretnie wciągnęło! Szczególnie intrygująca jest właśnie Arien (samo imię już na to wskazuje, haha) i mocno wierzę w to, że z takim charakterkiem rzeczywiście uda jej się pomóc Stradlinowi. Ten biedak mnie cholernie martwi. Ale i urocze(?) jest to, że Axl wykazuje troskę o swojego kumpla i chwała mu za to. Trzeba się rytmicznym zająć i to szybko. Mam tylko nadzieję, że podczas wyciągania go z tego bagna, Ar sama do niego nie wpadnie z powrotem. Rany, już mnie zżera ciekawość jak ta historia potoczy się dalej. Pisz pisz pisz! A ja tymczasem dodaję Cię szybciutko do zakładki 'Polecam', zdecydowanie ;]
    Pozdrówki!

    OdpowiedzUsuń